Zamierzam dziś skończyć temat cyklu. Kiedyś trzeba i nic tu nie pomogą błagania by coś dalej kontynuować. Oczywiście temat esencji pragnienia analitycznego i końca analizy nie mógł przejść bez echa. Widziany jest jako trudny, bo jest, lecz więcej w nim wysiłku trzymania czegoś w mrokach tajemnicy niż trudu zrozumienia. O to akurat rozbijały się wysiłki wszystkich ilustrados – o oświatę ludu. In gremio ludzie nie myślą, co więc zrobić by nauczyli się myśleć? Cała państwowa oświata, czyli edukacja powszechna, nie dokumentuje niczego innego jak tylko nieustanny kryzys. Lud nadal nie myśli, wciąż jest głupi.
Jest tak, bo ilustrados, pico de oro, moi „złotouści”, potrzebują „głupich”; wszyscy mistrzowie świata tak mają – wystarczy zajrzeć na uniwersytet. Wspomnijcie konfuzję i zakłopotanie Arystotelesa w konfrontacji ze swym uczniem najsławniejszym, Macedońskim Aleksandrem. Czy blask jego wojennego geniuszu zadowolił nauczyciela? A rozczarowanie Platona uczniem z Sycylii? Satysfakcja mistrzów płynie z wyzysku „głupich” – taka jest rola niewolników.
Teraz oddajmy hołd Marksowi – jouissance mistrza płynie z pracy robotnika-niewolnika. Nie z pracy w ogóle – taka praca zaspakaja jakieś potrzeby – ale z pracy, która tworzy owoc, tę wartość dodatkową, którą Lacan nazwał nadwyżką jouissance. To ta nadwyżka pozwala „mistrzowi” opalać się na Bermudach i nosić psychoanalitykom garnitury od Armaniego.
Pamiętam moment gdy pozwoliłem kolegom i koleżankom zajrzeć w głąb mej garderoby przychodząc na imprezę założycielską Sinthomu w Plattinum Club w garniturze i lakierkach prima sort. Przecież znali mnie z gabinetu, w którym przyjmowałem ich we flanelach, t-shirtach i kapciach (niekiedy dziurawych). To ja mam garnitur tak elegancki? No mam, czy to aż tak dziwi?
Analiza jest niczym innym, jeśli chodzi o fundamenty, jak pracą analizanta – durcharbeiten jak określił to Freud. Analizant pracuje, a kto pije soki z tej pracy? Bez złudzeń, na przykład jest nim ten, kto pisze psychoanalityczne książki. Pisałem już, że analityk jak każdy mistrz jest złodziejem. Mój analityk ujmował to jeszcze ostrzej – analityk jest kurwiszonem bo żyje z miłości swych analizantów i każe płacić sobie za okruch, lub kilka ich, przyjaźni, życzliwości czy przychylności. No tak, sprzedajna miłość. Ta praktyka jest jednym wielkim dylematem etycznym – analitycy działają w obszarze etyki i nic tego nie zmieni.
Korzyść analityków wpisana jest w strukturę dyskursu, a korzyść analizanta? Przestańmy kreować magię! Nieustannie podnoszona przez lacanistów kwestia ukończenia analizy kryje ten właśnie dylemat – jaką korzyść ma analizant z ukończenia analizy? W relacji do jakiej to etyki pozostaje ukończenie analizy? Lub jeszcze radykalniej – co jest finalną korzyścią, finalnym dobrem ukończenia analizy? Dlaczego zlikwidowanie symptomu nie jest tym finalnym dobrem?
Nie bałamucę tymi pytaniami, co to to nie. Zewsząd płyną do mnie skargi-zarzuty związane z kończeniem analiz. Są aluzją do jakiegoś dobra, o którym nikt nic nie wie. Pardon, zapomniałem – wie się. To bycie analitykiem, dopuszczenie do wspólnego stołu, przy którym można skosztować kawałka psychoanalitycznego tortu.
Cóż, wychodzi na to, że ukończenie psychoanalizy produkuje przede wszystkim psychoanalityków. Czy tym miałby być Eden psychoanalityczny? Kłopot w tym, że wyprodukowany psychoanalityk nie zagwarantuje korzyści płynących ze swych analiz. Wynika to z natury samej praktyki analizy. Przybiera ona różne kształty – może być delikatna, czuła i przyjazna i może być surowa, nieustępliwa, a nawet sroga. Lecz nigdy nie będzie bęzbłędna. Ci ze złotoustych, którzy najlepiej ze wszystkich poznali materię tej metody, nawet oni nie mogą przedstawić zasad rządzących nią w wyczerpujący sposób. Nie wyjaśnią też zadowalająco jak to się dzieje, że bywa tak, iż bardziej udają się im analizy, do których się mniej przykładają, niż takie, którym poświęcili całe mnóstwo czasu.
Cóż, pozostaje tyrania mistrzów? Zmuszanie adeptów do uczenia się danego programu w taki sam sposób i hołdowaniu dozgonnemu tej samej metodzie?
Dlatego tak bardzo poważam passe, procedurę uwierzytelniania tego, że koniec osobistej analizy wyprodukował jakieś dobro ważniejsze niż bycie analitykiem. Lecz to dobro jest najintymniejsze z intymnych spraw, bo extymne a nie intymne. Praktyka analityczna może je tylko w swoisty sposób upubliczniać. Psychoanalizowanie albowiem jest formą sublimacji – nadawania godności temu, co wyrzucane jest poza nawias dyskursów oficjalnych.
Freud tego dotknął twierdząc, że praca i miłość są owocem analizy. Dwie kolejne formy sublimacji. Niemożliwe jest osiągnąć coś więcej. Psychoanaliza to niemożliwa praca nad tym co niemożliwe.
KP
P.S. Podesłany przez komentatora obraz Goyi był inspiracją do wpisu. Tytuł i wątek tyranii mistrzów nawiązuje do jego listu z roku 1792.
No Comments, Comment or Ping
Reply to “Zawsze linie, nigdy kształty”