Z przyjemnością śledzę dyskusję komentatorów i ich spór o psychoanalizę. Zapewniam przy okazji, że wnikliwie; pewno kiedyś zabiorę i ja głos w rzeczonych sprawach. Dziś tylko pozwolę sobie zgodzić się ze zdaniem-postulatem – tak, psychoanaliza winna być dla tych, co szukają pomocy. W pozostałych wypadkach niebezpiecznie blisko zbliża się do religii – tego opium reklamowanego dla wszystkich, „jedno coś” dla wszystkich. Psychoanaliza dla wszystkich? To koszmar!
Ogólnie do gabinetu przychodzą ludzie, którzy najzwyczajniej w świecie potrzebują pomocy. Ci z kolei dzielą się na takich, którym dla przykładu spalił się dom i takich, którzy budzą się zlani potem, bo przychodzi im do głowy myśl inspirowana snami, że chcą, bardzo chcą, by spalił się im dom. Dla pierwszych mam do zaproponowania rzecz najoczywistszą z oczywistych: skrzyknij pan swą rodzinę, znajomych, przyjaciół, chwyćcie łopaty i zacznijcie wszystko od zera – w kupie raźniej i tyle. Czy w tym co proponuję jestem psychoanalitykiem? Wyobraźcie sobie, że coraz bardziej przekonuję się, że tak. Nie dlatego, iż by w mym sezamie powyższa technika należała do jakiś tajemnych. Koszmar bycia analitykiem polega coraz bardziej na tym, że mówiąc ludziom rzeczy najoczywistsze z oczywistych, jesteś brany za męża opatrznościowego, guru życiowych mądrości, mistrza mistrzów wiedzy tajemnej. Za ten koszmar analityka każę sobie płacić koszmarem finansowym klienta. Lecz dziś, w czasach postmodernistycznych, analitykiem się jest nawet gdy mówi się, że do pożaru wzywa się straż ogniową, a musi się to mówić, bo nie ma się już przekonania, że jakiś inny pomagacz, terapeuta itd. nie zacznie pracować z pogorzelcem nad tym, że doznał frustracji lub ma depresję.
Drudzy z gości gabinetowych dzielą się z kolei na tych, którzy już zawitali do gabinetów lekarskich i z powodu swych sennych koszmarów dostali jakieś leki, oraz tych co wiedzą, że są zdrowi na umyśle, tyle że umysł ich jest za mały by objąć ich „szaleństwo”.
Analityk ma swoje piekło – to tak zwany drugi typ pacjentów. Nie spalił się im dom, co to to nie; nawet nie śni im się spalenie domu. Mają oni najnormalniejsze domy na świecie, najnormalniejsze kłopoty życiowe, nic nadzwyczajnego się w ich życiu nie dzieje; są kimś, och jakże ważnymi kimś, którzy proszeni są do mówienia byle czego. Cóż miałaby im obiecywać analiza?
Pisałem ostatnio, że obsesją zbyt na serio traktujących analizę analityków jest koniec analizy; dzięki dyskusji z kolegą mogę teraz uściślić, że przedmiotem ich obsesji jest nieskończenie analizy. Ma ona swą wagę tylko w odniesieniu do tłumu analizantów dobijających się do przejścia przez analizę. Czego chcą? Ogrzać się w ciepełku famy – „chodzę na analizę do Pawlaka, łoł!”
No dobrze, ale co jest tym Pawlakiem, któż to? Z takimi ludźmi większość pracy dokonywana bywa przez czysty znaczący. „Pawlak” jako znaczący działa cuda, dacie wiarę? Tymczasem rzeczywisty Pawlak bez zmróżenia okiem zadawala się ministawkami, by znaczący „Pawlak” miał jak najmniejsze efekty w analizie. Niektórzy mają analizę u Carrabino, inni u Soler – skąd płyną efekty ich analiz? Od Carrabino czy od „Carrabino”, od Soler czy „Soler”? Podobno kiedyś królowie leczyli nałożeniem swych rąk, a kardynałowie dotykiem swych purpur – pewno dlatego do ich rąk i purpur tak się pchano – tylko czy tego ma dotyczyć analityczna praxis?
Czym jest autorytet? To wyizolowany czysty znaczący, którego nosicielem, dzierżycielem, jest jak najbardziej rzeczywista osoba. Pawlak jako chorąży dzierży sztandar z wypisanym nąń znaczącym. Dla bycia autorem czysty znaczący jest konieczny. Tylko jego autor jest pewny; jest pewny swego (znaczącego), wcale nie musi być pewny siebie samego.
Odejdźmy na chwilę od Pawlaka i popatrzmy na Radosława Sikorskiego. Jest on autorem autorskiego przemówienia na jakimś autorskim zgromadzeniu. To przemówienie rozumiem tak: „Niemcy, jesteście głównym rozgrywającym Europy. Co wy na to, byśmy my, Polacy, dołączyli do was w celu dalszej jej europeizacji?”
Podobno Sikorski (teraz używam go jako znaczącego) z nikim nie konsultował treści swego wystąpienia. Do jasnej anielki, co go do tego upoważniało? Nic poza znaczącym! Sikorski wyrósł poza rząd, Chryste Panie! Przemówił ponad parlamentem, rany boskie! Tylko on autoryzuje to co mówi. Tylko on autoryzuje swoje „powiedziane”.
Autorytetem jest nie ten kto mówi mądre rzeczy, ale ten kto pieczętuje swe „powiedziane” swym znaczącym, ergo odpowiada za nie „przed Bogiem i historią”.
Poznałem Zizka w 1990 w Paryżu. Jeszcze w 1994 w tym samym Paryżu był przez Wielkie Zgromadzenie Lacanistów, czyli ich (nie piszę „nasz” bo nie ode mnie to zależy) światowy zjazd, wielbiony. Był „naszym” Zizkiem. Z resztą mnie też ta „naszość” spotkała, gdy jako „nasz analityk z Polski” udzielałem wywiadu dla Le Monde. Niedługo potem przestał być „nasz”. Powód? Zizek zaczął pisać książki Zizka – Zizek Zizkiem zaczął mówić!
Jak być autorytem? To proste, wystarczy mówić „sobą”, to znaczy swym znaczącym. Zizek mówi Zizkiem, Pawlak przemawia Pawlakiem, Spokojny głosi Spokojnym, Analizant wyłuszcza Analizantem, itd. (przepraszam, że nie wszystkich wymieniam, ale mam ich na myśli). Kilka jednak elementów do tej układanki musimy dodać.
Zizek mówiący jest osobą prywatną; Zizek mówiący Zizkiem osobą publiczną. Czysty znaczący (to po prostu znak podmiotu) pełni swą funkcję tylko wtedy, kiedy jest skolektywizowany. „Chodźcie posłuchać Zizka!” Podkreślam tu znaki zapytania, bo czysty znaczący jest najzwyczajniej w świecie imperatywem – wywiera na otoczenie wpływ, nacisk, zwany prawidłowo przymusem („Kto od miecza wojuje, ten od miecza ginie!”, „Związek seksualny nie istnieje!”, „Wy Niemcy jesteście główną sprężyną Europy!” itd.)
I tak nagle w 1996 usłyszałem, że Zizek gada głupoty, w 2011, że Sikorski oszalał, złamał prawo, jest zdrajcą; o sobie jako kanalii, psychotyku, zboczeńcu, no i moim ulubionym, żem szarlatan i analizy w ogóle nie miałem, a to żem przechodził w Paryżu passe, to kłamstwo, bo łgarzem jestem nieskończenie wielkim. Dlaczego „powiedziane” nie jest przedmiotem debaty, a mówiący „powiedziane” atakowany? Taki to los autorytetów – spotkanie z kastracją. Nikt nie chce zabić żywego Zizka, chce się tylko wyeliminować „Zizka”, którym Zizek mówi. Status „powiedzianego”, czyli „to powiedziane” chce się uczynić „byle jakim powiedzianym” („ot, głupoty pieprzy”), „jakimś tam powiedzianym”, chce się odciąć znaczący od jego efektów znaczeniowych.
Casus księdza Bonieckiego pokazuje, że kastracja może przynieść skutek. Autorytet można stracić na własne życzenie, tylko na własne życzenie – wystarczy przestać „przemawiać”, „głosić”. Jest to wybór podmiotu. Autorytetm jest się dlatego, że kastrację się wytrzymuje, że sztandar dzierżony przez chorążego może upaść tylko wraz z jego śmiercią.
Wszystko to piękne, lecz trzeba mieć dostęp do czystego znaczącego będącego znakiem podmiotu. Jak się to osiąga? Cóż, tu mamy działanie sił zwanych „nie z tego świata”. Nie chodzi tu o inny świat, tylko o świat poza znanymi nam granicami. O tym też opowiem.
KP
8 Comments, Comment or Ping
Ściągnęły mnie na ten blog, po długim czasie, poirytowane opinie na temat tego co pisze Pawlak (ha, a jednak działa :D)
A tu po prostu Pawlak odnosi się do Pawlaka, broni Pawlaka, atakuje Pawlaka, porównuje Pawlaka do innych i zastanawia się nad rolą Pawlaka w świecie.
Nieobce to nikomu przecie.
Poirytowanym polecam motywy ze Śnieżki
Autorowi życzę Nieśmiertelności
pozdrawiaaam z niemiecka ;)
Styczeń 14th, 2012
Myślałem, że pan jest adwokatem albo karacistą, ale pan jest psychologiem. Ja miałbym pytanie. Bo słyszałem, że jak kogoś matka w domu nie kochała to od tego można dostać autyzmu. Czy jest taka prawidłowość? Może pan będzie wiedział.
Styczeń 15th, 2012
Marcin Klaus, bardzo to było zgrabnie ujęte, prawie zalatuje haiku, jestem pod wrażeniem urody formy.
Rozumiem, że brylowanie w świecie badań rynku, agencji reklamowych i modnych klubów okazało się jałowe egzystencjalnie, stąd zapewne pomysł, żeby polansować się w jakże dziś modnym nurcie analizy lacanowskiej, różnych karteli, FPPL i tym podobnych. A gdy i to za mało, można zabłysnąć mocniej i rzucić wyzwanie samemu Pawlakowi.
Niestety mądrzenie się Lacanem, nawet na poziomie zaawansowanym, to za mało żeby być analitykiem. Jest jeszcze empatia, współodczuwanie, współczucie i inne takie tam, czyli generalnie zdolność widzenia czegoś więcej niż koniec własnego nosa. Akurat Pawlak jest w tym dobry, a nawet bywa mistrzem. Żeby jednak przewyższyć mistrza wypadałoby najpierw popracować nad skłonnością do bycia gwiazdą na firmamencie, obojętnie jakim. Czego życzę, aczkolwiek bez nadziei na powodzenie.
W skrócie Klaus chodziło mi o to, że jak zarzucamy megalomanię Pawlakowi, to popatrzmy sobie przy okazji na własną.
Styczeń 16th, 2012
Marcin, no skucha z tym pozdrowieniem, to już pachnie edypalnym nadmiarem. Posługując się zaproponowaną metaforą, przypomnę, że macocha i Śnieżka jedzą to samo jabłko, Królowa część „czystą”, Śnieżka „zatrutą”, dojrzałość Śnieżki, to umiejętne wyplucie ” fatalnego jabłka”. Stanowczo upieram się przy słowie „umiejętne”, bo niby dlaczego,-Śnieżka dojrzewa- a wszystkie krasnoludki oplute?
Styczeń 16th, 2012
Loooove is in the air
tanana tanana…
;-)
Styczeń 16th, 2012
Naraziłeś się chłopie, normalnie…
Nie chciałbym być obrońcą wilka w owczej skórze ale wydaje mi się bezczelne kiedy jeden psycholog, ba!, psychoterapeuta, wypomina drugiemu akurat jego wykształcenie. Marcina długo z nami nie było więc mówi co widzi, powiedzieć może, gdyż z ust Innego pije już światłość, przez kaganiec przeniesieniem utkany.
…a jeśli mowa o FIRMAmencie to czy nie stałeś ostatnio ze złotą Effie w ręku? Taa… Nie zmienia to oczywiście faktu, że możesz być świnią ;)
Styczeń 19th, 2012
Ale co to jest za dyskusja, kiedy zona badacza rynku postanowiła wylać swoje małżeńskie żale na innego badacza rynku? Czy to na pewno jest o adresacie tego impertynenckiego histerycznego napadu czy o problemach z mężem autorki?
A wracając do autora bloga:
chyba coś mnie w rozwoju doktryny psychoanalizy lacanowskiej ominęło, bo od kiedy to analityk w swojej pracy z pacjentem martwi się o to, co powiedzieli Inni. Odnoszę się do fragmentu: „analitykiem się jest nawet gdy mówi się, że do pożaru wzywa się straż ogniową, a musi się to mówić, bo nie ma się już przekonania, że jakiś inny pomagacz, terapeuta itd. nie zacznie pracować z pogorzelcem nad tym, że doznał frustracji lub ma depresję”.
To na tym teraz polega pana praca z podmiotem?!!!
PS Mam prośbę – jeśli to możliwe – o właściwa pisownie słowa „zresztą”, które ma inne znaczenie niż „z resztą” – tak jak „z boku” i „zboku”. Rozumiem zresztą, że „z reszta” można mieć problem…
Styczeń 25th, 2012
Niestety tak, z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że to na pewno jest o adresacie tego impertynenckiego histerycznego napadu, a nie o problemach z mężem autorki.
Sugeruję jednocześnie, żeby pójść do przodu i skoncentrować się na meritum, a przypominam, że od paru dni jesteśmy już w rozdziale „Zawsze linie, nigdy kształty”.
Styczeń 25th, 2012
Reply to “Autor, autor, !”