Od czasu do czasu pytany jestem czy rozumiem dlaczego w psychoanalizie spotyka się tyle secesji, czemu w niej tyle kół, kółek, kręgów, sekcji, szkół, szkółek i innej maści odłamów. Dziś postaram się rzucić światło na tę tajemnicę; i choć to kwestia polityczna (za ilością odłamów idzie nieuchronnie ilość opcji do wyboru, a ilość partii i partyjek w środowisku analityków lacanowskich lub inspiracji lacanowskiej nieuchronnie prowadzi do politycznych wojenek, charakteryzujących się głównie obrzucaniem się mniej lub bardziej wykwintnymi inwektywami). Dlaczego dotyka to przede wszystkim ruchu lacanowskiego, podczas gdy „starożytniejszy” ruch zgrupowany wokół IPA tkwi w skostnieniu charakterystycznym dla leciwych struktur biurokratycznych?
Mniej więcej rok temu w korespondencji z wielce szanowanym, a znanym mi od początku lat 90-tych ubiegłego wieku, analitykiem, napisał on o mnie i do mnie, że jestem pionierem. Akurat to wiedziałem, bo pionierstwem w psychoanalizie zajmuję się w Polsce dokładnie od 23.IX.1989 roku. Lecz czy określenie mnie tym mianem hołdem jest czy obelgą?
Ostatni wpis kończyłem odniesieniem do ust wieść wielką przekazujących. Problem w tym, że chociaż wieść potrzebuje ust by się nieść hen hen daleko, to nieuchronnie grozi sytuacja, w której wielkość wieści zostanie przyćmiona wielkością ust. Gdy tak się dzieje jedne wielkie usta zaczynają rywalizować z drugimi wielkimi ustami o autentyczność dostępu do krynicy wiedzy przez wieść niesioną.
By dać wam posmak tej sytuacji zajrzyjcie na chwilę na stronę fppl.pl i przeczytajcie dwa ostatnie komunikaty. Dojrzycie tam nieskrywany entuzjazm, czołobitne zauroczenie, zelocki zapał połączony z zachwytem. Nie dotyczy on niestety samej wieści, czystego przekazu. To zachwyt wielkimi ustami, nie prawdą przekazu, ale mądrością ust przekaz mówiących. Słuchacz spija słodycz ust ryzykując utratę smaku zawartego w samej wieści. Tak oto wpici w usta słuchacze tworzą grupę „wyznawców” ust, z konieczności złotych ust. Lecz obok złota jest także zło-tych ust.
Przekaz, choćby dlatego, że pierwotne usta już dawno się w proch obróciły, istnieje autonomicznie bo można go bez końca powtarzać. Przekaz w formie dyskursu jest przemocą właśnie dlatego – raz napisane pozostaje zawsze takie same. Wieść, nowina, jest przemocą gdy wpisuje się w dyskurs – wieść nigdy nie ustanawia kropki nad i; przekaz to domena znaków interpunkcyjnych poza kropką. Gdy brak jest kropki przekaz kończy się przecinkiem, sugerując ciąg dalszy. To dlatego w kółkach i kółeczkach można 30 lat słuchać, np. o pragnieniu, tego samego, pozostawiąc słuchacze usta w rozdziawieniu oczekującym na słodycz – ale czego? – nie przekazu lecz ust mistrza. To zatrzęsienie mistrzów przyczynia się do tworzenia odłamów.
Wiedza psychoanalityczna nie przebywa w umysłach mistrzów. Inteligencja mistrza nie tworzy. Trzymając się twardo gruntu analizy powiemy, że nie ma wiedzy wrodzonej i nie ma urodzonych mistrzów. Skąd zatem pochodzi analityczna wiedza? Skąd nagle pojawiają się analityczni mistrzowie?
Wiedza analityczna jest skutkiem kradzieży, o czym mało kto wie. Wspaniałe teoretyzacje i konceptualizacje analityczne są owocem kradzieży wiedzy pierwotnej, praktycznej wiedzy o życiu i wiedzy życia posiadanej przez rękodzielników tegoż życia – tych, których zwykło się nazywać analitycznymi pacjentami. To ci pariasi, burakomini, celnicy z Ewangelii, zostają ograbieni z ich wiedzy o życiu i wiedzy życia przez słuchających ich analityków, by później czerpać zysk z niej w postaci swych książek, blogów, przemówień, seminariów itd.
Całe „zło” złotych ust Lacana bierze się z jego milczenia odnośnie swej praktyki. A to z kolei sprawiało wrażenie, że wielka teoretyzacja mistrza jest niezwykłym wysiłkiem genialnego umysłu, natchnieniem bożym, wpływem ducha świętego lub cudownego zestawu genów. Tymczasem wielki mistrz i mały jego uczeń znajdują wspólny grunt w wiedzy praktycznej swych pacjentów, to z niej czerpią, to jej wszystko zawdzięczają. Analityk-mistrz czerpie swą nadwyżkę jouissance w postaci „wiedzy”, czy nawet mądrości, z opowieści wyrzutków, wykolejeńców, ludzi wyjętych spod prawa, na tyle wolnych, że nikt się nie dziwi temu, że chodzą do analityków – przecież normalni ludzie zajmują się normalnymi czynnościami.
Pisałem już dziś, że przekaz jest przemocą i to powinno wystarczać w dziedzinie, w której nie można dokonać zmiany w człowieku bez stosowania dyskursywnej przemocy. Stąd ważne jest, by usta analityka były ustami Innego, którego już nie ma, Innego nieobecnego – to przemoc samego przekazu dokonuje zmiany. Gdy jednak usta analityka znaczą więcej niż „powiedziane”, to obok przemocy „powiedzianego” pojawia się władza posiadacza ust. Takie usta mogą z łatwością kazać przerwać analizę, udać się gdzieś indziej, przyjąć do wiadomości, że jest się „głupim”, kazać to, a nie co innego itd. bez końca. Nadwyżką jouissance dla „buraku” jest możność słuchania ust mistrza, podania mu ręki, podsunięcia kapcia, rozpięcia nad nim parasola – to jouissance sprawia, że „buraku”, wieczny wyrzutek, ma nadzieję na asymilację, na stanie się arystokratą. Niestety, płonne to nadzieje, bo mistrz, arystokrata myśli, zawsze będzie potrzebował „buraku”, by móc okradać go z jego wiedzy.
Dziś podjąłem się napisania czegoś o niebezpieczeństwach analizy, ale nie tylko jej (buddyzm ma tak samo). Pozwala mi na to mój status pioniera. Dla znających się na rzeczy będzie do odczytania cały problemat przeniesienia – to nie bez przyczyny madejowe łoże analizy lacanowskiej tkwi w teoretyzacji końca analizy. To co nie stanowi problemu dla IPA, dla lacanizmu jest koszmarem: czy „buraku” na końcu analizy ma stać się mistrzem złotoustym? A jeśli tak, to czy ma zapomnieć o tym, że jest „buraku”, tyle że po analizie?
Pewno znacie mnie na tyle, moi czytelnicy, że orientujecie się, że chodzi o drugie rozwiązanie. Nie wiem co na ten temat powiedziałby Lacan i inni złotouści, może już nawet powiedzieli, a ja nie byłem tego świadkiem. Więc pozwólcie mi być „buraku”, który złotymi swymi ustami mówi tę myśl myśląc, że jest jego własną.
KP
P.S. Użyłem we wpisie japońskiego określenia „buraku” (to może od niego urobiło się nasze swojskie „burak”, bo przecież co polski „wykluczony” miałby mieć wspólnego z burakiem?), określenia ludzi wykluczonych, czyli takich, którzy w swym stanie społecznym najniższym czerpią nadwyżkę jouissance polegającą na tym, że pozwala się im na o wiele więcej niż arystokratom; bez „buraku” świat nic by nie wiedział o życiu („buraku” byli lub są we wszystkich częściach świata cyganie, żydzi, eunuchowie, klowni, błaznowie, pracze, szambonurkowie, rzeźnicy, hycle, grabarze, aborterzy, wszyscy dzięki którym złotouści i normalni mogą spać błogim snem, śniąc o swym wspaniałym życiu.
3 Comments, Comment or Ping
To ciekawe, że Pan pisze o mistrzach i konsekwencjach – słuchając z ust osób drugich i trzecich o Pana seminariach odnosi się wrażenie że mowa właśnie bardziej o grupowym pędzie do miodu ust KP a mniej do gorczycy treści… Wykładowca prawdopodobnie musi być trochę uwodzący, żeby ktokolwiek chciał go słuchać. Sucha prawda jest z jednej strony mało smakowita no ale z drugiej nie poparta popędowością wykładowcy jest też nudna i niewiarygodna. Jak więc zachować zdrowy balans między popędowością mistrza-wilka wobec niewinnych (choć żarłocznych) owieczek a popędowością gwarantującą zainteresowanie ucznia? I czy to w ogóle możliwe?
Grudzień 26th, 2011
Z tym jest jak z paznokciami. Paznokcie oznaczają, że to co było żywe i mięciutkie noworodka nóżki takie różowe człowiek stanie na takiej skórze to się każda komórka zastanawia czy to dobrze no więc to wszystko rogowacieje. Zrogowaciała komórka nie musi zastanawiać się nad niczym. Rosną paznokcie kraczate, poskręcane i starcze i tak się dzieje też z mózgiem. Ktoś coś powie, to jest żywe, człowiek się zastanawia nad tym ale im więcej ludzi to lubi na Fejs Bogu, tym bardziej to zrogowaciałe i myślenie utwardza się, oraz trupieszeje. Dzięki temu staje się też odporniejsze na uszkodzenia, bardziej automatyczne a z pazurów robią się szpony. Tak jest zawsze. Nawet inteligentny człowiek z wiekiem rogowacieje i nawet w trumnie jak nam donoszą ten czy drugi więcej jeszcze zrogowaciał. Tyle, że człowiek zadbany to taki co regularnie paznokcie obcina i chodzi na pedologię.
Grudzień 28th, 2011
Kilka uwag, które można potraktować jako komentarz do kwestii przekazu oraz zła-tych-ust.
Elisabeth Roudinesco, która będzie gościem Sinthome w lutym 2012, w swej książce o Lacanie daje kilka przykładów klinicznych z jego praktyki – są to cytowane wyznania jego analizantów, m.in. Houdy Aumont. Cytat: „Poznałam Laurence Bataille i zaprzyjaźniłam się z nią. W owym czasie kilku pacjentów Lacana, w tym także ja, spotykało się w kawiarni czy na chodniku – kontynuowaliśmy w ten sposób seanse czy też ożywialiśmy związane z nimi przeżycia. Panowała tam (zwłaszcza w ostatnich latach) niesamowita atmosfera: każdy komentował interwencje Lacana, nadając im jednoznaczne interpretacje. W ten sposób coś, co dla każdego było jedyne w swoim rodzaju, aż nazbyt łatwo obracało się w chleb powszedni”.
Aumont to ta analizantka, którą gdzieniegdzie daje się za przykład tej, którą analityk chciał zmusić do mówienia szarpiąc ją za włosy, gdy leżała na kozetce w milczeniu. Była tym wzburzona, ale kilku analityków z jej kręgu dało jej wyjaśnienie, które nazwała zabawnym: „Lacan szarpał cię za te włosy [ces tifs]… Setif to tam, gdzie się urodziłaś!”. „W owym czasie panował prawdziwy obłęd na tle znaczących – ludzie uprawiali coś w rodzaju ‚błogosławienia’ znaczącymi. Lacana się spożywało, on był w nas, a kiedy ktoś na przykład wyprawiał się na wieś [a la campagne], niepodobna było uniknąć stwierdzenia, że mamy do czynienia z ‚Lacanpagne’!”.
Kwestię znaczących przywołuję jedynie po to, by zerknąć na nie w kontekście uwagi o „chlebie powszednim”. Kiedy jakaś grupa zatraca zmysł krytyczny (nawet wobec znaczących) na rzecz zbiorowej masturbacji przed jakimkolwiek wszechwiedzącym mentorem, robi się po prostu śmiesznie – według mnie, trudno to nazwać nawet formacją analityczną, bo czyż analiza nie zmierza do rozstania się z pragnieniem Innego na rzecz „własnego”?
Nie wiem, na ile spożywa się dziś KP na jego seminariach i jak wielu bywa tam zakochanych w nim „wyznawców”, którzy nie chcą zrealizować pewnego wyśnionego życzenia Lacana, o którym mówi w „Encore”, ani na ile spożywana jest „Solerka”, jak pieszczotliwie nazywają Colette Soler z EPFCL zapatrzeni w nią mokrymi oczętami uczennice i uczniowie, ale pozostaje pytanie, czy można oddzielić przekaz od ust. Lacan, wiadomo, analizował swe kochanki (choć nie sypiał z nimi na kozetce, lecz w innych miejscach), jak pisze Roudicesco, „analizował kilka, z którymi utrzymywał też stosunki seksualne, uwodził również kilka pacjentek, zawsze jednak działo się to poza miejscem, gdzie odbywała się analiza”. W gruncie rzeczy Lacan przekazał coś, co popchnęło psychoanalizę do przodu, ale właściciel przekazujących ust był przecież – jeśli spojrzeć nań wyobrażeniowo – megalomanem, narcyzem, uwodzicielem, kanalią etc.
Ten dylemat udatnie próbował przedstawić Woody Allen w filmie „Słodki drań”. Skoro wszyscy jesteśmy chrześcijanami, to pamiętajmy, że Bóg był człowiekiem.
Grudzień 28th, 2011
Reply to “Złotouści”