Słodkie małe głupstewka, czyli o tym, że ludzie nie znają znaczącego


Zasiadam do pisania nieco opóźniony, lecz pisanie wystąpienia na zbliżające się sympozjum też czas pochłania – czas pochłaniał mnie, czas pochłaniał czas, czas pochłaniał wszystko wokół. Czym jest ta pochłaniacza istność, ten zasysacz, ten ssak?

Jedni zwą go robalem, tasiemcem, odwiecznym żołądkiem. To niekończący się serial. Czekasz na odcinek (z nich to składa się tasiemiec), ale jak serial się zaczął nikt już nie pamięta. Jesteś skazany na przyszłość – przeszłość zapomniana, teraźniejszość nie istnieje. Czym jest przyszłość? A czy to ważne? Przyszłość jest tym, co skroi dla ciebie scenarzysta. Ty przyszłości nie masz.

Drudzy nazywają go kwoką. Kwoka to mama tłusta i obszerna. Nie lata bo przeciążona jest nadmiernym bagażem. Skrzydła nie służą wznoszeniu się wysoko, a gdzież by tam? Po co? Przecież gdy skrzydła się uniosą, wszystkie pisklęta, a nawet więcej, znajdą pod nimi swoje miejsce. Kwoki to transportowce, które chronić mają przyziemskość; no bo po co latać, po co narażać się na zadziobanie?

Trzeci nazywają go amebą, substancją bezforemną, substancją w ruchu, ruchem samym. Ludzie budują domy, ludzie budują twierdze. W domach-twierdzach przechowują arsenały różnych domestosów, by pracowicie czynić swe małe życia jałowymi. Rzeczywistość wyprana z wszelkiej obecności, z wszelkich oznak życia, staje się śmiercią – może ameba na zewnątrz domu-twierdzy nie skusi się na kawałeczek twierdzy, może ominie go łukiem?

Małe życia, małe śmierci małych ludzi o małych głowach, które sądzą, że wszystkie rozumy pozjadały, budzą się pewnego nie nadzwyczajnego dnia z gośćmi w domu, gośćmi całkowicie opornymi na wszystkie znane i nieznane antybiotyki.

Przed życiem nie ma ratunku. To życie zabija, po co więc uśmiercać się zanim zetkniesz się z życiem? Może dlatego, myśl przebiega złowieszcza, by życiem życiu się przeciwstawić? Małym życiem Wielkiemu Życiu się oprzeć.

Załóżmy przez chwilę, że mówię rzeczy mądre, że rzeczy mądre rodzą się tuż przed kropką, a nigdy nie zaczynają się od dużej litery, i że zawsze składają się z głupich słów. Skąd zatem w tych warunkach pojawiają się mądrości? To względnie proste – ze sposobu używania znaczącego; nie z używania mądrych słów, nie z używania słów, które mają wyrazić już istniejącą myśl, tylko z używania słów głupich (wszystkie słowa brane partes contra partes są głupie). Mądre jest skutkiem metabolizmu słów i nie ma postaci zdania – nawet największa mądrość gdy przybierze postać: „moim zdaniem…”…jest robaczywa.

W dzisiejszej GW niejaka Julia Fiedorczuk, noblistka w Polsce, mówi: „Świat nigdy mi nie wybaczy mojej płci. Cokolwiek będę robiła, zawsze będzie można potraktować mnie pobłażliwie” Uff! Gdy chcesz napisać jakąś myśl, odwzorować ją słowami, to nie metabolizujesz ich. Z głupich zawsze słów wychodzą głupoty. Światu z płcią nie po drodze, świat płeć olewa (pisać głupoty mogą i kobiety i mężczyźni). To megahisteryczne żądanie nie olewania „mi”, nadyma to „mi” do wielkości pępka świata. Dalej to „mi” żąda by nigdy nie traktować go (go a nie ją, pani Julio!) pobłażliwie. Ależ ja też tego chcę – ja też, ja też – ja, mężczyzna, też tego chcę; tyle że ja robię głupstewka i bywam naiwny, więc czemu miałoby służyć nie pobłażanie w stosunku do mojego „mi”? Robienie literatury by pobłażać swojemu „mi” i nie być przedmiotem pobłażania ze strony Innego, wygląda na używanie pisania jako autoterapii. To w ogóle słabość tzw. literatury feministycznej; rządzi nią partykularny interes – „mi” dobija się by móc coś powiedzieć, lecz to „mi” mówi tylko „mi” – mi, mi, mi, uderzanie w jeden klawisz i żądanie by świat słyszał w tym melodię. W rezultacie melodię słyszy tylko światek GW, ja wszelako pozostaję z pustym. Nie wiem co bezpłciowy świat miałby mieć do płci; nie wiem dlaczego moje „mi” nie miałoby być poza pobłażliwością, czym różni się moje „naiwne mi” od „naiwnego mi” pani Julii, by jedno traktować tak, a drugie inaczej; nie wiem na koniec dlaczego suwerenne kobiece „mi” żąda parafowania tejże suwerenności przez ho, ho, świat sam. Ja z resztą parafuję tę kobiecą suwerenność bez żądania parafowania z ich strony, naprawdę płeć kobiet mnie nie kręci. Podejrzewam jednak, że kiedy parafuję suwerenność sam przez się, bez żadania parafowania, to traktuję „mi” pani Julii pobłażliwie.

I jeszcze jedno. Używanie świata jako metafory mężczyzny to dowód na poetyckość, liryczność autorki, próba zmiany prozy życia na poezję życia. Pani Julia krzyczy, że źle jest płci kobiecej na świecie i zna na to lekarstwo – nie traktujcie płci kobiecej pobłażliwie. Panowie, skrzyknijmy się i nie traktujmy kobiet pobłażliwie, przestańmy traktować je jako kobietki. Zróbmy to, proszę was, błagam – ciekawe, czy się zorientują, że tak robiąc, akurat traktujemy je pobłażliwie.

Nie ma słów mądrych. Wszystkie są głupie. Traktując je jako mądre czynimy z siebie głupców. Wielka proza to wie. To z metabolizowania głupich słów rodzą się mądrości. Wszystko inne jest polityką i ideologią, czymś obcym człowiekowi.

KP


3 Comments, Comment or Ping

  1. Elka

    „…naprawdę płeć kobiet mnie nie kręci”-odpowiem mądrością Puchatka.
    Puchatek patrzył w ślad za Kangurzycą i myślał: „gdybym to ja tak potrafił…
    są tacy , co potrafią, a są tacy co nie potrafią. W tym cała rzecz.

    Listopad 25th, 2011

  2. eska

    Hahahahaha ”. … naprawdę płeć kobiet mnie nie kręci” zdziwiłabym się gdyby kręciła akurat płeć ……:)

    Listopad 26th, 2011

  3. Tomasz Dubis

    Masz ci babo placek, powiedz, ze plec cie nie kreci to zaraz sie odezwa bo coz innego dla Innego?

    Grudzień 4th, 2011

Reply to “Słodkie małe głupstewka, czyli o tym, że ludzie nie znają znaczącego”