Cokolwiek nie zrobisz… – po co jest psychoanaliza (cd.)


Któż pomyślałby, że jedna niczym szczególnym nie wyróżniająca się wizyta gościa o imieniu Stuart, stanie się przyczynkiem do porozmawiania na metapoziomie o psychoanalizie. W świecie tak terroryzowanym przez dyskurs naukowy jaki obserwujemy na co dzień, który sam z kolei jest zupełnie zależny od dyskursu, który zwą kapitalistycznym (przecież nauka w swym wymiarze praktycznym jest na garnuszku producentów pieniędzy), podmiot ludzki najzwyczajniej idiocieje. Jakiś czas temu przekonywano najsilniej jak można, podpierając się, a jakże, naukowymi badaniami, że myślenie pozytywne przynosi mnóstwo korzyści. A dziś oto Journal of Experimental Social Psychology obwieszcza, że to samo myślenie pozytywne niesie za sobą szereg skutków negatywnych. Najśmieszniejsze w tym to, że wyjaśnienie tego stanu rzeczy jest tak banalnie oczywiste, że trzeba krzyknąć z oburzeniem: co zrobiono z tymi, którzy już wtedy pukali w czoła tzw. badaczy. Psychologia eksperymentalna na łamach swego pisma naukowego stwierdza: bo wyidealizowane myślenie osłabia motywację. Też mi odkrycie – i co, mam może cmokać z zachwytu nad mocą nauki psychologicznej? Od ilu lat ludzie wiedzą, że patrzenie przez różowe okulary kończy się tylko nabiciem guza? Od niepamiętnych czasów prawda ta mówi to, co przed chwilą napisałem, a ponieważ tylko mówi, to przegrywa z eksperymentem. Jeśli eksperyment cokolwiek mówi, to tylko to, że nie ma prostego związku z prawdą. 25 lat temu mówił o pozytywnych skutkach, a dziś o negatywnych. No i gdzie się podziała prawda? Więcej, a co z ludźmi nabijanymi w butelkę i z tymi, którzy zwiększali swoje konta stając się specjalistami od myślenia pozytywnego?

Każdy dyskurs brany z osobna zmierza po Świetlistym Szlaku do Oświeconej Tyranii, Świtu Ludzkości, Wielkiej Polski, Demokracji w/g Ojców Założycieli, Nieśmiertelności, Nirwany, beztroskiego Harum Scarum, demonicznego Helter Skelter, i wyręczcie mnie dalej w tej wyliczance właściwości świata poza okularami o szkłach różowych. Dzięki Bogu mamy parę dyskursów – mamy bezjajeczny dyskurs platformerski, sztucznojajkowy dyskurs pisiakowski, jajcarski dyskurs palikotowski, jajowy wymarłej lewicy i kilkujajeczny partii rolników. W rezultacie da się jakoś żyć. Tego „jakoś żyć” chce podmiot i to w masowej skali.

Byłoby odejściem od tematu zagłębianie się w istotę lacanowskiej koncepcji dyskursów, w gruncie rzeczy wyrażającej na poziomie struktury stosunek ludzkości do prawdy, wcale nie monolityczny. Jedni moszczą w miejscu prawdy posłanie dla wiedzy, drudzy dla podmiotu, trzeci dla satysfakcji i szczęścia, czwarci dla Jedno. Wśród czwartych panują ostre podziały. Niektórzy z nich lokują Jedno poza światem i poza człowiekiem, nie mówią tylko, że to dlatego, iż nie da sie w świecie ludzkim odnaleźć miejsca, by egzystowało to Jedno razem z nimi (no i wisi wtedy krzyż w parlamencie, a zwolennicy tego zapominają, że to ludzie w masie swej wyodrębnili rezerwat dla krzyża, szanują go w rezerwacie, poza rezerwatem „jakoś tam żyją”). Są też tacy, którzy szukają dla niego innego rezerwatu, by nie byli zmuszani jego wielkością do co i raz tolerancji.

Każdy z dyskursów ma swe Jedno. Ci, którzy widzą w nim Wiedzę nie potrafią na przykład wyjaśnić na czym polega obecny kryzys gospodarczy, a nie potrafią bo czują się idiotami gdy mają odpowiedzieć na pytanie, dlaczego banki udzielały kredytów pod zastaw Niczego. Ci, którzy widzą w nim Satysfakcję, idiocieją w chwili gdy okazuje się, że nawet najbliższy sąsiad nie dzieli z nim szczęścia, że co najwyżej zdani są na półszczęście. Ci, którzy widzą w nim podmiot nie potrafią wyjaśnić, dlaczego jest on taki głupi, niewychowany, przeciętny i banalny; potrzebują podmiotów, by prawić im morały, ale oni odfajkują obowiązek, zaliczą i wracają do swego „jakiegoś tam” życia.

Dyskursy powstają, bo ludzie muszą zmagać się z czystą negatywnością. Wiedza, oni sami, satysfakcja, dzieło wyniesione do godności Jednego, to sposoby na radzenie sobie z nią, to jeden wielki sublimacyjny wysiłek ludzkości, by nie dać się negatywności.

Tak oto wyłania się pytanie – czy psychoanaliza jest kolejnym sposobem sublimacji w niekończącym się wysiłku zaponowywania nad absurdem? Dziś wiemy, że tak. Psychoanaliza pisze się na cielęcych, jagnięcych i kozich skórach i to już wystarcza. Psychoanaliza jest także tym, o czym się pisze. Piszę ją ja, ale piszecie i Wy, szanowni komentatorzy. Pisząc ją potwierdzamy ciągle jej istność.

Sublimacja udana jest tylko wtedy, gdy jej produkt zostaje uznany przez postronnych, gdy produktowi przydaje się wartości, w ten sposób odróżniając towar od dzieła. Uznanie ma być powszechne. Nie jest to uznanie płynące od pacjentów, od kręgów zawodowych, od grupek i podgrupek. Gdy przyglądam się jak w dyskursie publicznym stosowane jest określenie „przejęzyczenie freudowskie”, to wiem, że psychoanaliza jest sublimacją. Używajacy tego określenia nie wiedzą czym jest owo „przejęzyczenie”, ale zapisało się ono w ich pamięci i co i raz daje się ono odczytywać – a przecież przejęzyczenie to czysty zapis spotkania z negatywnością, z okruszyną absurdu; dowód na to, że choćby był to okruch, to niemożliwy jest on do olania.

O czym jest ta sublimacja? Nie żartujcie, wszyscy wiecie. O „jak żyć panie premierze?”! I by wyrąbać nieco większy dostęp do negatywności, śmiem stwierdzić, że wyśmianie premiera za to, że ktoś zaadresował się do niego w ten sposób, odrobinę przyczyniło się do porażki jego przeciwników. Śmiech w odpowiedzi na to pytanie to więcej niż grzech, to błąd. Milczenie premiera było w danej chwili najlepszym co można było zrobić, bo pogłębiało doświadczenie negatywności, bo przyznawało jej rację bytu.

To w polu negatywności, jej doświadczania i jej skutków leży racja psychoanalizy, racja freudowska. Nie dotyczy ona (negatywność) tylko tych, co odwiedzają sam na sam analityka. To nie kwestia psychopatologii! To kwestia uniwersalna, to kwestia pytań nie sprowokowanych przez analizę, ale przez psychoanalizę najpierw usłyszanych, a potem nagłośnionych, czyli napisanych. „Jak żyć panie premierze?” identyfikuje każdego z nas, teraz i kiedyś.

Pamiętacie, pewnego razu uczeń spytał Sokratesa: „Co mam zrobić, ożenić się, czy nie ożenić?” A on odpowiedział: „Cokolwiek nie zrobisz Agatonie, to…”

To be continued

KP


No Comments, Comment or Ping

Reply to “Cokolwiek nie zrobisz… – po co jest psychoanaliza (cd.)”