„Na ulicy Cicho…sza!”


Dziś spróbuję nawiązać do komentarzy w taki sposób, by zgrabnym łukiem, archetypicznie, archeologicznie i arkadyjsko przejść do kontynuowania ostatniego cyklu, który utknął był w miejscu: lecz co poza mówieniem?

Przeczytałem zatem komentarz o niedowierzaniu w przemoc dyskursu – przecież to niemożliwe, byśmy byli władani tak bardzo przez coś tak skrytego! Męki jakie doświadczamy ze strony cywilizacji (kultury), tak o tym pisze Freud; lecz nie ma męk bez przemocy. Więc mamy dziś niedzielę, prawie wszyscy śpią, albo leżą tylko, znacznie dłużej (jedynie autor bloga jest w trochę innej sytuacji – gdy go pies prosi, to wychodzi z nim na spacer nawet o 5 rano). Dlaczego? Bo można! Nie dlatego, że chcą. Jasne, większość tej większości powie, że chce sobie poleżeć wierząc dogłębnie w wolną wolę, lecz o dziwo brakuje jej w poniedziałek i dalsze dni powszednie, gdy zwlekają się wtedy o 7 rano lub wcześniej. Mówią wtedy: „muszę iść do pracy”. Wtedy też wierzą, że dysponują wolną wolą, tyle że usypiają ją na później, na czas „po pracy”. Po pracy, chyba już wiecie, nie jest lepiej – to żona się przypomni z tym, żebyś buty odebrał od szewca, mamuśka, byś leki odebrał z apteki, dzieciarnia z zalotnym „co nam dzisiaj kupisz, tato?”, dziewczyna z „wracaj szybko, bo Aśka z Bolkiem zaprosili nas dzisiaj do siebie”. Hm..wolną wolę umieścić musisz między zaciśniętymi zębami – tak niewiele jej. A wszystko to przez dyskurs! O szczęściu możesz tylko pomarzyć, a i to tylko w śnie.

Wolna wola to ochłap do dyspozycji podmiotu, coś czego dyskurs nie może objąć swymi mackami. To piwo wykradzione z czasu jaki zostaje między pracą o powszednim „Cześć” rzuconym domownikom na progu, gdy w końcu się pojawiasz; to kłamstwo uzasadniające półgodzinne spóźnienie, gdy raczyłeś się piwkiem. Nie można mieć wolnej woli bez spotkania z „grzesznością”, bez ukradkowości, bez doświadczenia przyłapania na czymś, bez tego co najbardziej intymnego w tobie, a co rozpoznajesz jedynie jako „ekstymne”, bo tak „chce” dyskurs: „mógłbyś sobie darować piwo, gdy śpieszę się do fryzjera, gdy dzieci tak bardzo czekają na ciebie, już wierzę jak piłeś to piwo sam itp.” Freud ekstymne nazywa perwersyjnością i pokazuje, że wolna wola to wybór albo czegoś przeciwnego wobec dyskursu (wolę wolą grzeszność), albo wybór woli dyskursu (tu mieści się szatańska „wolność to uświadomiona konieczność” – pamiętacie jeszcze autora tej sentencji?). Tak, szanowni czytelnicy, wolność człowieka lokuje się tylko „pomiędzy”, w tej szczelinie, by nie powiedzieć rysie, gdzie jego bycie jest tylko pęknięciem (czasami poetycko z romantycznym patosem nazywanego rozdarciem).

Tylko tyle podmiotowego w nas – udajesz się do psychoanalityka sam (jak na piwo po pracy), by mówić o tej rysie (gdy najbliżsi się o tym dowiedzą z miejsca starają się to o czym mówisz wyrwać ci z ust: „a po co ty tam chodzisz, a o czym ty tam rozmawiasz, to wywalanie pieniędzy w błoto” – a napisane jest „nie pożądaj żony bliźniego swego!”). Jeśli udajesz się bo chce tego dyskurs (skierowanie od lekarza, szantażyk osób najbliższych itp. motywowane dobrem moralnym wskazówki), uświadomiłeś sobie konieczność, mylisz wolę dyskursu, Innego, ze swoją. Jeśli przyszedłeś do analityka, „naprawdę-analityka”, usłyszysz słowo w innej postaci niż opisywane przez komentatora o kryptonimie evaya.

Evaya, chcę by dostrzegła różnicę o charakterze zasadniczym. Jest słowo nazywające i jest słowo mówiące. Pierwsze z nich po prostu stwierdza „to jest drzewo, Czarusiu”, drugie zaś mówi „Idź i złóż życzenia babuni”. Słowo nazywające to oręż tak często przywoływanych przeze mnie teologów; mówią Oni: „Bóg to, Bóg tamto, Bóg jest, Bóg nie jest itd.” Podobnie czyni evaya – Bóg to obojnak, Bóg to mężczyzna, Bóg to kobieta. Też często przywoływane przeze mnie feminizujące kobiety nie dostrzegają, że w tradycji naszej Bóg jest ojcem, nie mężczyzną. Ojciec to pochodna męskości, warunek konieczny, ale nie wystarczający (czy adoptowane dziecko dwóch homoseksualistów ma dwóch ojców, a dwóch lesbijek nie ma go wcale?). Jeśli jak chcą badacze GS ojciec to kwestia woluntaryzmu, to nie różnią się niczym od teologów, po prostu nazywają ojcem to lub owo, lub by być poprawnym politycznie, dają „wolność” na nazywanie ojcem tego lub owego zainteresowanym ludziom (np. jeśli dwóch homoseksualistów nazywa siebie ojcem, to mogą umówić się, że dziś w domu ojcem jestem ja, a jutro ty, i tak na przemian). GS nie daje jednak wolności teologom do nazywania Boga mężczyzną (bo to On mówi do nas, bo to On czegoś od nas i dla nas chce itd.), dokumentując tym samym, że walczy z dyskursem (biedne nie wie, że dyskurs nie bierze się ze słów nazywających, że można napisać Pismo Święte z oznacznikiem płci – „i szedł za Nią tłum wielki” – ale będzie to wyraz jedynie perwersyjności <taki swojski nasz Nergal>). GS chce zmienić dyskurs, lecz ukrywa przed nami fakt, że nie da się tego zrobić, o ile w ogóle się da, bez użycia przemocy z dyskursu akurat się biorącej. Pozostaje wtedy tylko zauważyć, że przesąd jakoby przemoc była męska, gdy jest używana przez GS to jest przemocą kobiecą, a może nawet nieprzemocową przemocą, albo nawet przemocą bez przemocy (czy jednak z równą łatwością zgodzą się na istnienie miłości bez miłości?).

Azaliż jest słowo mówiące. Oto słyszy się np. „Idź i pobaw się z Czarusiem”. Kto wypowiedział te słowa? Mężczyzna, kobieta? Do kogo są one kierowane? Mężczyzny, kobiety?

A weźmy słowa następujące: „Nie kradnij!”. Czy poprzez tę apelatywną formę (bardziej przypomina to apel niż rozkaz, wtedy mowa byłaby imperatywna), przemawia On, Ona? Czy ten apel kierowany jest do Niego, czy do Niej? Czy gdyby ten apel został wystosowany przez Ona, to oznaczałby coś innego, niż gdyby autorem jego był On? Słowo, które mówi, kieruje apel do każdego (płeć zajmuje w tym przekazie najmniej miejsca, upakowana jest najciaśniej). Ale samo ono jest Jedno – Jedno mówiące do wszystkich. Jest ono „horssexe” (tak zgrabnie ujął to Lacan), „pozapłciowe”. Zważmy, że to słowo nie jest każdym możliwym słowem – słowo mówiące jest Ono (tak Freud ujmował nieświadomość) apelujące do wszystkich Ty. Język daje do tego narzędzie. Zanalizujmy to kolejnym przykładem.

Idziesz późną nocą ciemnym zaułkiem. Nagle słyszysz zza węgła: „Hej Ty!?”. Co robisz? Bierzesz nogi za pas. Lecz jak wyjaśnić takie zachowanie? Powiadają adeptom psychologii, że to ze strachu albo, rzekomo bardziej uczenie, z powodu lęku sygnałowego. Adepci jak to adepci co najwyżej skrzętnie notują mowę nazywającą swych nauczycieli; pytań nie zadają. Nawet takiego jak: „lecz co sygnalizuje ten lęk”? Że grozi Ci śmierć? Niby dlaczego? Że to pierwotny odruch w służbie instynktu przetrwania? No dobrze, ale dlaczego uciekasz, gdy „Hej Ty” jest za Tobą, a nie uciekasz gdy przed Tobą? Uciekasz bo nie wiesz kto mówi. Natychmiast odpowiadasz sobie, że to zbir lub gwałciciel i czmychasz. Inaczej mówiąc, mniej się boisz dzięki temu, że w sukurs przyszedł Ci dyskurs. Przecież gdybyś wiedział/a, że mówiącym jest kobieta to…sami wiecie. To w dyskursie zapisane jest, że w wyżej opisanych warunkach, za węgłem czai się łotr spod ciemnej gwiazdy i nic nie jest w stanie tego zmienić, nawet największe zaklęcia. A ty uciekasz bo chce tego dyskurs, a nie dlatego, że rządzi Tobą atawizm – przyczajony drapieżca wykonuje błyskawiczny skok do gardła, a nie poprzedza go wiele mówiącym słowem „Hej Ty!?”. (Dlatego ja, psycholog, od zawsze krytykuję swą „matkę” za sprowadzanie człowieka do zwierzęcia – psychologia człowieka jest zwyczajną psychologią zwierząt).

Słowo, które mówi, działa na nas, czyni z nami coś. To ono, „Hej Ty” jest przyczyną naszej ucieczki, a nie lęk. Lęk jest tylko jej wyjaśnieniem.

Pisałem niedawno, że psychoanalityk wierzy w słowo. Teraz dodam, że w słowo mówiące. Zazwyczaj są to słowa niejasne, przynajmniej dwuznaczne. Gdy mają one formę dwuznaczności pozbawionej i charakter stałości, są czystym fenomenem psychotycznym. Psychotyka nie definiują urojenia (bo pochodzą one od niego), ale prosty szept lub słowo jak wystrzał karabinu mówiące tylko, dla przykładu, „Maciora”. W efekcie gdy nie jesteś w stanie przypisać mu właściwości – kto mówi, co mówi, po co mówi, do kogo mówi – nie znajdujesz oparcia w dyskursie, nagle lądujesz poza nim. Wpadasz w konfuzję, w ogóle nie zachowujesz się (zachowanie jest działaniem określanym przez dyskurs). Gdy powiesz sobie, że to „kurwa”, „agent Tomek”, „Mossad” itd. tworzysz urojenie. Stałeś się rozpoznawalnym psychotykiem. Masz urojenia, więc mniej się boisz. To czym było to, co skutkowało konfuzją? To była trwoga, a jej obiektem głos mówiący (słowo mówiące, podczas gdy „agent Tomek” itd. to słowo nazywające).

By bardziej przbliżyć wam o co w tym chodzi zapytam: nie sądzicie, że gdybyśmy zastosowali się w pełni do całości Dekalogu, okraszonego Kazaniem na Górze, to bylibyśmy wariatami? Dzięki Bogu, czegoś więcej jeszcze pragniemy i to nas nie tylko buduje, ale także konstytuuje.

W ostatnim cyklu napisałem, że mówienie samo to nie wszystko, to jedynie katharsis, rodzaj głębokiego oczyszczenia i nic poza tym. Co w tym budującego? Cóż, słowo mówi, a ludzie summa summarum nie kradną (jeśli tak robią, to ukradkiem). To budujące. Nie wystarczało jednak to powiedzieć (a któż wierzy prorokom, choćby był samym Mojżeszem?), należało to zapisać. Tak oto dochodzimy do funkcji „napisanego”, słowa zaklętego „w kamieniu”. Napisane nie umiera wraz z tym, kto je, słowo mówiące, usłyszał. „Napisane” zwalnia nawet Boga z konieczności stałego czuwania czy obecności w życiu. Może umrzeć, a „napisane” pozostanie. Słowo mówiące tylko jako „napisane” wchodzi do dyskursu. Lacan nawet gdy powiedział „daję wam, swym ludziom, węzeł boromejski, byście zdawali świadectwo z waszej praktyki”, nie był guru sekty. Ujął istotę sprawy, albowiem jednym z niezbywalnych elementów każdego dyskursu jest Prawda.

Dalej więc muszę podnieść poprzeczkę trudności dla moich czytelników i porozmawiać z nimi o „napisanym”.

KP

Oto słowo mówiące w/g Krzysztofa, tragarza pańskiego: „Na ulicy Cichosza zewsząd słyszysz cicho… sza!”.

Przykład z „maciorą” pochodzi od Lacana i jest szeroko komentowany w jego III seminarium.

Z powodu skromności zasobów językowych języka polskiego używałem określenia „zachowanie” w odniesieniu do ludzi. W odniesieniu do zwierząt należałoby mówić o „behawiorze”, lecz to określenie nie przyjęło się, a szkoda. Należy więc pamiętać, że większość zachowań ludzkich wynika z nakładania się Symbolicznego na Realne, inaczej mówiąc, ludzie dokonują aktów, ich zachowania to działania usymbolizowane.

A tak przy okazji, istnieje poezja oparta na słowie mówiącym i poezja ufundowana na słowie nazywającym. Wiecie o czym mówię?


3 Comments, Comment or Ping

  1. Psychoanalityk nie jest jedyną szansą lub przepustką do wolności, raczej sprząta po tych, co to utrudniają. A jak już ktoś przejdzie przez to freudowskie ucho igielne (sam albo nie) to psychoanalityk może go co najwyżej w Dupę (proszę zwr?cić uwagę na dużą literę) pocałować, bo to już często poza jego (analityka) obszarem rozumienia. A jeśli dalej uprze się gadać coś o sublimacjach, to sam stanie się kolejnym dyskursem, który w imię psychicznej higieny i przyzwoitości należy odrzucić.

    Październik 16th, 2011

  2. Spokojny

    Ja jednak arkadyjsko i archetypicznie się czepię. W tradycji tutejszej jest wiele pięter. Na najwyższym, powierzchniowym Bóg jest ojcem. Kimś, za kim się chodzi na przykład, bo przecież chodzić za Nią to jawny nonsens. Ale skąd Częstochowa i ten czarny obraz tam? Historia jest taka, że nikt za tym obrazem nie szedł, tylko wręcz przeciwnie, byli tacy co szli i do tego obrazu przyszli i on tylko był, a oni musieli ustąpić. Do nikąd się ta postać nie udawała, nikogo nie prowadziła, niczego nie głosiła. Była i przez to broniła i kule się odbijały. To cóż to za tradycja jest? Mamy taki filmik na expo, który Polskę ma całą opisywać. W pierwszych sekundach ci faceci na filmiku coś przewracają i od tego przewrócenia się zaczyna. Co oni przewracają? Mężczyznę, kobietę, ojca, matkę? Przewracają postać która patrzy w każdą stronę na równi a ma ich cztery. Inaczej jeszcze. Druga wojna światowa. Myśliwce latają, chłopcy się umężczyźniają w imię boże ale jednego trafili. Leci w dół na mordę, kabina pogięta nie otworzy się, czuć dym z butów no to kogo on woła? Ojca? Co jest naprawdę najgłębiej? Bo szedł niby za ojcem, takim Stalinem na przykład, ale czy na pewno? Bo może takim obrazkiem był wezwany? http://www.davno.ru/posters/1941/img/poster-1941a.jpg
    Oficerowie wysłani przez Taczerową na Falklandy też mieli ponoć jakieś bardzo dziwne sny. Jak to możliwe, by władało nami coś tak skrytego?

    Ojciec to jest właściwie z którego rodzaju mowy? Z tego nazywającego czy performatywnego? Moim zdaniem z performatywnego. Bo ojcostwo jest po pierwsze zawsze niepewne, a po drugie mówić uczymy się jednak od matki. Uznanie ojcostwa, zaprzeczenie ojcostwa. Uznanie macierzyństwa, zaprzeczenie macierzyństwa. W naszej kulturze Bóg nie jest ojcem. Jest przyczyną awantur.

    Październik 17th, 2011

  3. Lacanizm zgubił jeden porządek od czasów Światowida, ciekawe który?

    Październik 22nd, 2011

Reply to “„Na ulicy Cicho…sza!””