O winach i przewinach, czyli przerwa na oddech


Też się zgadzam, że ewentulna książka skomponowana z wpisów musi zawierać komentarze. Ostatecznie to komentarze mają główny udział w wyborze tematów i są dla mnie inspiracją. Chociaż nie da się ustosunkować do wszystkich z nich, to do pokaźnej ich liczby staram się odnosić. A już do dwóch ostatnich to konieczność, a przy okazji czysta przyjemność.

Najpierw do pierwszego chronologicznie. Cóż, słowo się rzekło, a więc „kobyłka u płota”. Jeśli mówi się o zagrożeniu islamem (a tak to jest sformułowane), to siłą rzeczy odnosi się to do dyskursu religijnego. Nie mówi się bowiem o zagrożeniu arabskim – wtedy można by z sensem mówić o ksenofobii – mówi się o zagrożeniu znacznie szerszym niż narodowe czy rasowe, a nawet mentalne. Religia, ponieważ stała się dyskursem, ma znaczenie uniwersalne, a nie partykularne czy prywatne, czego szczególnie życzą sobie współcześni ateiści. Jak dotychczas nie powstał dyskurs ateistyczny, a z kolei dyskurs naukowy nie może być w ogóle zrównany z ateizmem. Istnieje wielu ateistów, być może jest ich nawet większość, ale dyskursu tego nie ma. Wskażę na przykład: słuchałem niedawno rozmowy z Barbarą Labudą, apostatką od 13r.ż.; poproszona o ustosunkowanie się do jakichś wypowiedzi arcybiskupa Michalika, swą odpowiedź rozpoczęła od formuły: „Pan Michalik..itd.”; w chwilę później zaś bez żenady wspomniała „pana ministra i pana prezydenta”. To dlatego nie istnieje dyskurs ateistyczny. Każdy dyskurs jest uniwersalny, transgresuje wszelką prywatność i partykularność. Pani Labuda nie walczy z tytulaturą jako taką, ma za złe tylko tytulaturę religijną – w/g Lacana to najlepszy argument za tym, że ateiści to ludzie mocno religijni, tylko o tym nie wiedzą; na pewno zaś nie są od religii odseparowani. Przykład pani Labudy wskazuje ponadto na paternalizm tkwiący u podstaw dyskursu „naszego” – tytuł jako wyznacznik pozycji społecznej. To dlatego dyskurs, jakikolwiek by nie był, z istoty swej jest paternalistyczny, czy jak wolicie patriarchalny. Oskarżać dyskurs o to, że jest patriarchalny, to tak jakby oskarżać mężczyzn o to, że jak narazie tylko kobiety rodzą dzieci. Trzy pierwsze powody obaw podane przez autora komentarza to przecież cechy dystynktywne każdej religii monoteistycznej, czyli postulującej istnienie jakiegoś Jednego jako początku wszystkiego innego. Czy chcemy czy nie chcemy, jeśli wierzymy albo jesteśmy przekonani, że istnieje jakieś Jedno miłości, że Ja i Ty staniemy się My, że Mama i Tata i Dziecko stanie się lub staje się (Jedno)rodziną, że Ja, Ty, On, Ona, Ono staje się lub jest (Jedno)narodem, to posługujemy się dyskursem religijnym, jesteśmy przezeń przenicowani. Na Boga jednak, to że jesteśmy bezwiednymi uczestnikami tego dyskursu, nie oznacza, że propagujemy idee religijne, a tym bardziej religijne dogmaty. Twierdzę po prostu, że boimy się Islamu jako Chrześcijanie, nawet jeśli jesteśmy apostatami.

Do każdego z argumentów Spokojnego można się odnieść w podobny sposób. Np. nie jest istotne indywidualne przekonanie kogokolwiek, że seks nie jest przedmiotem dożywotniego zobowiązania. Istotne jest to, czy ten ktoś żywi przekonanie o istnieniu (Jedno) pomiędzy „nimi-dwojgiem”, a jeśli nie, to czy daje temu wyraz w swym związku, a zatem czy jego pragnienie przechodzi w czyn, czy też pozostaje pustym przekonaniem.

I tu doszedłszy do cody, czynię z niej preludium do uwag tyczących komentarza drugiego. Ależ zgadzałbym się zupełnie ze Spokojnym, gdybym pisał tylko o tym, co wyczytał we wpisie. Co prawda można podziwiać „mensuańską” inteligencję Dody, która określiła autora Biblii i Ewangelii mianem ćpuna, ale nie podniecajmy się nią za bardzo; ten argument wyjaśnia doskonale jak powstała Iliada i Hamlet i Głód i Antygona i Sto lat samotności i bajki Andersena; a ponieważ lepiej nie ćpać, to może i lepiej niczego nie czytać?

Muszę się przyznać – mam kłopot, ja a-teista, z ateistami. To urodzeni politycy w wydaniu schmittiańskim. Prowadzą politykę pod warunkiem, że określą wroga – no i pada na wierzących. Otóż, mój tak mi potrzebny komentator, zna tylko (Jedno)odpowiedzialność – odpowiedzialność „w obliczu”, „wobec”, „przed”. Czy posunę się za daleko, gdy stwierdzę, że za bardzo bierze się za bary z Bogiem?

Dlatego w psychoanalizie wyróżnia się dwie odpowiedzialności, albowiem nie wpisuje się ona w pole zakreślone etyką normatywną z jej pełną żarliwości wiarą, że zło tylko prowadzi do zła, że zło nie rodzi dobra. Etyka normatywna jest moralnością zakazu. W niej to lęk służy za straszak, a podmiot jest przedmiotem mumifikacji. To w niej człowiek nie rozumie dobra, któremu ma służyć, bo jest ono w wyłącznej dyspozycji Innego (tu kłania się pojęcie nie-do-pojęcia łaski), i jest rozliczany w obliczu Innego ze swych działań względem dobra, którego kompletnie nie rozumie. To odpowiedzialność moralna – tu na ziemskim padole ze swych działań odpowiadasz przed Sędzią, zawsze zewnętrznym w stosunku do ciebie (dla lubiących język analityczny – czysty wariant sadystycznego superego).

Etyka normatywna ma swoje słabości, swe niedociągnięcia. Posłużę się przykładem z obejrzanego przeze mnie wczoraj filmu. Oto wielokrotny morderca kobiet (przy nim Hannibal Lecter to pryszcz) opowiada swoją historię. Jego matka, zdegenerowana prostytutka, stworzyła mu piekło na ziemi (prowadząc dom publiczny zarabiała także w taki sposób, że używała synka jako środka zarobku wobec klienteli pedofilnej). Dalej wiecie, jako dorosły mści się na prostytutkach. Zostaje złapany, przyznaje się do wszystkiego dorzucając kilka potwornych szczegółów. Wszystkim spada kamień z serca. Lecz za chwilę podcina sobie tętnicę szyjną. Dlaczego wtedy wszyscy są wściekli? Bo nie odpowiada on przed nikim! W tym akcie wyrażona jest prawda o miejscu Innego, które najzwyczajniej jest puste. To wspaniały motyw, który przekonuje mnie, przekonanego, że należy znieść karę śmierci. Dlaczego? Bo gdzie w tej sytuacji jest miejsce na sprawiedliwą odpłatę jako wzorca sprawiedliwości? Jak można skazać na śmierć potwora, nie skazując jednocześnie potwora matki? Czym mierzona jest wtedy odpłata? Ba!, jak rozumieć wtedy winę? Czy zabijanie jednego potwora i nie osądzanie drugiego jest dobrem w obliczu Boga, w obliczu Innego? I nawet jeśli drażni to kogoś, to i tak przywołam pewne zdanie: „nie sądźcie, byście nie byli sądzeni”, nawet jeśli pochodzi ono od jakiegoś ćpuna.

Istnieje odpowiedzialność podmiotowa, nie tylko moralna. To odpowiedzialność „za”, a nie „wobec” czy „przed”. To odpowiedzialność za każdą konsekwencję swych pragnień i wyrazu tychże, np. działań, i tych dobrych i tych złych. W tej etyce, etyce psychoanalizy, świat jest skomplikowany – ze zła potrafi narodzić się dobro, a z dobra zło. Przypuśćmy, że znudzony i zirytowany namolnością swej kobiety, czy chcący jej dokuczyć, odegrać się, czy tylko zażartować, kłamiesz jej mówiąc: „już ciebie nie kocham”. Rozważmy dwie konsekwencje tego kłamstwa. W pierwszej, twa kobieta podrzyna sobie gardło; w drugiej, odchodzi od ciebie, znajduje innego faceta, z którym znajduje szczęście i jest spełniona. Etyka normatywna nic do tego nie ma, umywa ręce –  jesteś niczemu nie winny. Lecz twe kłamliwe słowa przyczyniły się do śmierci, tudzież szczęścia. To odpowiedzialność podmiotowa, najlepiej widoczna w gramatyce: „to ja jestem winny za to (temu)”. Chciałbym, by rzuciło wam to nieco światła na zagadkę, dlaczego w polu etyki normatywnej podmiot z wielką trudnością przyznaje się do winy, a w drugim z pól z nadzwyczajną łatwością.

Powracam więc do pytania – dlaczego samobójstwo potwora z przykładu tak rozsierdza otoczenie. Bo jest ono artykułowane z pola podmiotu, a nie z pola Innego. Co prawda potwór wymyka się sprawiedliwości, ale swym czynem powołuje do życia dobro. Sęk w tym, że to on je tworzy, a nie jakikolwiek Inny, który z resztą skazując go na śmierć przekonuje, że akurat też tworzy dobro. Podmiotowi Inny do tego nie jest potrzebny; jest od niego odwrócony plecami. Nie musi go unicestwić, by sam stworzyć dobro. O paradoksie! Ten potwór postąpił etycznie – odpowiedział życiem za życia (brać to z całą dwuznacznością tego sformułowania). Czy nie dziwi was, że Judasz nie jest potępiany za swe samobójstwo, a każdy inny samobójca tak?

I jeszcze raz Ewangelia – „idź i nie grzesz więcej”. To nie jest zakaz dla cudzołożnicy. To nakaz, by upodmiotawiała konsekwencje swych czynów. Swym jawnogrzesznictwem wzburzyłaś miasto, ty za to odpowiadasz. Odpowiadasz za te kamienie ciskane w kierunku ciebie. Nie jesteś potępiona za grzech, ależ grzesz jeśli chcesz; bądź tylko roztropna lub za skutki swych pragnień bądź odpowiedzialna. (Dla zainteresowanych; to łagodniejszy wariant superego, który nie wzbrania rozkoszowania się).

Irytuje co poniektórych cytat z Ewangelii, to posłużmy się innym. „Teraz jednak pora już, byśmy odeszli – ja po to, by umrzeć, wy po to, by żyć. Kto z nas udaje się ku lepszemu przeznaczeniu jest niewiadomą dla wszystkich z wyjątkiem boga”. To ostatnie słowa Sokratesa z jego obrony – przykład nie normatywnej lecz podmiotowej etyki. Skoro konsekwencją mych działań jest wyrok śmierci, to idę na śmierć. Nie zakładałem, że za to będę na śmierć skazany, ale zostałem. Niezbadane są wyroki niebios. Tak, nie byłem roztropny, postępowałem w zgodzie ze swym pragnieniem i nie zrezygnuję z tego do końca. W etyce podmiotowej Innego nie potrzebujemy, ale się z nim liczymy. I to odróżnia ateizm (chęć unicestwienia jednego Innego) od a-teizmu (nie jest to chęć zachowania go przy życiu czy reanimowania, to tylko liczenie się z jego istnieniem).

Zakończę swój nadłuższy wpis formułą Lacana: „nic nie zajmuje mniej miejsca w życiu człowieka niż wina” – a pomimo tego jest ona niezbywalną cząstką istnienia podmiotu.

KP

P.S. Fragment mowy Sokratesa pochodzi z tłumaczenia równoległego, dwujęzycznego, Ryszarda Legutki. Nie jest to mój ulubieniec polityczny, ale liczę się z nim czytając jego tłumaczenie Obrony Sokratesa.


9 Comments, Comment or Ping

  1. Spokojny

    Pan jednak nie wie kto ja jestem :) Najpierw pisze Pan, że w każdej religii można się dopatrzeć „jakiegoś jednego” (czy to to samo co „kogoś jednego”?) na początku i że żaden dyskurs nie powstał co by tego nie zawierał i że każdy taki dyskurs jest patriarchalny. A później gładko Pan z tego wywodzi, że wszyscy posługujący się tym dyskursem to chrześcijanie bo oto jeśli się boimy islamizacji Europy, to jako chrześcijanie się boimy niezależnie czy byśmy się sami za chrześcijan uważali czy nie. Czyli hinduiści to chrześcijanie, buddyści też chrześcijanie, Wanda pierwsza królowa Polski która własne życie oddała na ofiarę żeby od ludu swojego odwrócić nieuchronną klęskę i której kopiec niedaleko Wawelu pokryty śmieciami dogorywa też chrześcijanka i Assurbanipal król świata, król Asyrii to chrześcijanin bo tytulatury używa też i Konfucjusz bo miał żonę i Laozi, bo także miał żonę i też mówił o Jednym. Czyli wszystko to chrześcijanie, włącznie z XI wiecznymi Szczecinianami którzy świętego Ottona kijami i kamieniami przegonili z miasta jak ich chciał chrzcić. Bo skoro mówili do niego:
    „U was, chrześcijan, pełno jest łotrów i złodziei; u was ucina się ludziom ręce i nogi, wyłupuje oczy, torturuje w więzieniach; u nas, pogan, tego wszystkiego nie ma, toteż nie chcemy takiej religii! U was księża dziesięciny biorą, nasi kapłani zaś utrzymują się, jak my wszyscy, pracą własnych rąk. ” to mówili to z punktu widzenia jakiejś odpowiedzialności, etyki i jakiegoś Jednego między nimi (my poganie) a więc nie poganami byli tylko chrześcijanami tak jak i my którzy się boimy powrotu religijnego Jedno-zamordyzmu któregośmy się pod chrześcijańską postacią ledwo co pozbyli i który pod postacią islamską może nam powrócić. To się nie jako ci co się chrześcijaństwa pozbyli się tego boimy tylko jako chrześcijanie się tego boimy. To ja jednak podtrzymuję, że Pan nie wie kto ja jestem.
    Druga rzecz o tej patriarchalności. Ja rozumiem, że płeć jest od jakiejś tam roli rzeczywiście nieoddzielna. Ale jest różnica między sytuacją w której religia monoteistyczna narzuca całkowitą sztywność i całkowicie światy mężczyzn i kobiet oddziela a sytuacją w której ludzie między sobą dochodzą co im pasuje i mogą kobiety i samochody prowadzić i mogą mężczyźni i mniej od kobiet zarabiać i mogą ludzie pamiętając o sobie do końca życia (to jest to My między nami które na zawsze zostanie) jednak ze sobą do końca życia nie żyć tylko tworzyć nowe związki kiedy stwierdzą że im z sobą nie po drodze. I to to prawo boimy się stracić. Mój kolega na przykład jest gejem. Ja mogę o tym pisać, mogę o tym mówić, on może o tym pisać i mówić.. Wolno mu się na ulicy pokazywać z facetami i nawet w takiej Chorwacji może za rękę z drugim takim chodzić choć to chrześcijański kraj, ale płacą w Euro więc mogą bo on już tego chrześcijanstwa tak poważnie nie traktują jak kiedyś więc póki to na głównym deptaku to mogą byle w boczne uliczki nie wchodzić. Czyli on w miarę może być kim chce być. Gdyby na głowy zwalił nam się tu islam już by to możliwe nie było. I nie jako chrześcijanie się tego boimy bo gdybyśmy byli chrześcijanami to mielibyśmy z tym nie mniejszy wcale kłopot. Ja że go znam, on że w ogóle żyje. Tak. ludzie którzy zżymają się na nazywanie ich chrystolubami rzeczywiście są religijni. Ja jestem osobą religijną. Szukam odpowiedzi na pytanie czy to co dzieje się w mojej czaszce wiąże się jakoś z tym co jest na zewnątrz niej, czy też to co jest na zewnątrz niej tylko do niej poprzez oczy i uszy trafia gotowe i tam zrobione. Czyli czy na zewnątrz jest znaczenie czy tylko ja wymyślam znaczenie. Nie wiem czy to ważne ale potrzebuję się dowiedzieć. Szukam odpowiedzi na pytanie czy jak umrę to umrę bo chyba bym wolał żeby nie ale z drugiej strony jak się całkiem umiera to też jest to na swój sposób monumentalne. To jest dopiero podstawa do religijności. Orwell wspominał o eurazyjskim kulcie śmierci, to byłoby coś. To jest religijne podejście do życia. Ale jak mnie ktoś nazywa chrześcijaninem to dla mnie to jest obelga. Pan się zajmuje myślami i zachowaniami, więc jest Pan terapeutą poznawczo-behawioralnym tylko nieuporządkowanym. Nie stosuje Pan protokołów ale co do istoty jeśli Pan się zajmuje mową to i myślami a jeśli mowa opisuje zachowania to wiadomo jak jest. Behawioryzm poznawczy i poza nim nie ma nic. Bo wszyscy się jakoś zachowują i wszyscy mają myśli. Jaka tam psychoanaliza.
    Jeszcze o dwu rodzajach odpowiedzialności. Nie wiem czym się ten drugi rodzaj różni od prostego dostrzegania przyczyny. To ja spowodowałem że samochód wjechał pod tramwaj, więc jestem winien wobec pasażerów z tylnego siedzenia którym ten tramwaj poobcinał sznurówki od butów. Wobec nich mam dług. Ale w żadnym innym magicznym sensie winy winny nie jestem. Jeśli spowodowałem, to moje działanie jest przyczyną. Ale jakiego rodzaju to odpowiedzialność to nie wiem. Nie rozumiem tego pojęcia.

    Październik 2nd, 2011

  2. wojtas

    To chyba nieporozumienie na poziomie znaczenia słów. Ja bym rozróżnił między winą a odpowiedzialnością. Wina jest wobec Kogoś i Ktoś cię może z niej oczyścić przez pokutę. Dlatego wina jest atrakcyjna, jako też pokuta. Odpowiedzialność rozumiałbym jako taki stan, w którym rozumiemy, że pokuta to rodzaj perwersji.

    Październik 2nd, 2011

  3. Spokojny

    Rozumiem, że pokuta to rodzaj perwersji. W dalszym ciągu jednak nie rozumiem co masz na myśli pod słowem odpowiedzialność.

    Październik 3rd, 2011

  4. OK, to cytat z dzisiejszej gazety. Mówi nauczycielka: „Rodzic myśli: dziecko ma kłopoty w szkole, więc nie pójdę na wywiadówkę, bo się najem wstydu. Trzeba tłumaczyć rodzicom, że wywiadówki nie są po to, żeby na nich krzyczeć…”. Może po prostu mówisz prozą, tylko o tym nie wiesz :-)

    Październik 3rd, 2011

  5. Spokojny

    To jeśli podajesz tu rodzica jako tego który czuje odpowiedzialność podmiotową to dla mnie to nie jest odpowiedzialność podmiotowa tylko właśnie to „uwewnętrznione sadystyczne superego”. On się boi nauczycielki, że ona bedzie krzyczeć. Pewnie siedzi nad tym dzieciakiem pół dnia i go katuje lekcjami bo sam tak miał jak był dzieckiem i się boi. Albo chce być super przed wszystkimi (inaczej nam wstyd przyniesiesz) i się boi że nie będzie.
    Odpowiedzialność za dziecko? Nie ma czegoś takiego. Można dziecko kochać albo mu współczuć, albo można się identyfikować z jego sukcesem bądź porażką bo się w nim widzi swojego reprezentanta. To nie jest odpowiedzialność tylko pragnienie bycia kimś fajnym. Mój syn to, moja córka tamto. Albo nie zdała czyli pewnie jestem zjebem.

    Październik 3rd, 2011

  6. To był przykład winy. Odpowiedzialnością byłoby np. stwierdzenie: nie będę pomagał dziecku, bo wolę w tym czasie oglądać „Plebanię” – a na to że mój syn będzie głąbem to się zgadzam, bo sam jestem głąbem.

    Październik 3rd, 2011

  7. Spokojny

    Oglądać Plebanię powiadasz.. Czyli nie tylko jestem odpowiedzialny ale i jestem chrześcijaninem :) Faktycznie mówię prozą..? Ale to może inaczej jakoś spróbuję namierzyć o co ci chodzi. Przez tło. Co by w takim razie było brakiem tej podmiotowej odpowiedzialności?

    Październik 4th, 2011

  8. Np. epidemia „coach’ów” od wszystkiego. Ludziom za trudno jest być konsekwentnym w jakimś postanowieniu, więc wynajmują coach’a, żeby wspomagać swoją motywację poczuciem zobowiązania (winy) wobec niego.

    Październik 4th, 2011

  9. Spokojny

    To ja dalej nie wiem o co chodzi. Konsekwencja w postanowieniach? No jest się konsekwentnym jak się pamięta o tym jaki ma być skutek, albo jest się konsekwentnym jak się coś lubi. To nie starczy? Bo ty mówisz o jakimś takim akcie bycia konsekwentnym wobec swojego obrazu osoby konsekwentnej tak? W sensie, że jak chodzę na siłownię to żeby wytrwać to nie tyle wyobrażam sobie tego kogoś wobec kogo będę odpowiadał że nie chodzę tylko wyobrażam sobie, przywołuję w umyśle obraz siebie samego jako konsekwentnego? No to to jest atrakcyjne bo nagradzane przez stojącego w tle Dartha Vadera (luk i am your father) czyli to jest pochodna tego starego superego kodeksowego. W sensie jakościowym żadna rewolucja i żadnej podmiotowiści w tym nie ma. Jestem przedmiotem posiadającym cechę bycia konsekwentnym i tyle. A z coachami to rozumiem. Potraktować problem niemożności napisania magisterki tak jak się traktuje pryszcza. Pryszcz jest w oderwaniu od „ja” więc go wyciskasz mechanicznie. Niemożność napisania magisterki jest w oderwaniu od „ja” więc się ją traktuje mechanicznym sposobem podsuniętym przez coacha. Zwykle sposób taki sprowadza się do obejścia problemu. Tobie się zdaje, ze ten magiczny moment inicjacji w ktory wszystkie swoje lęki inicjacyjne wkładasz to jest właśnie ten moment magisterki i stąd ciśnienie i paraliż, a tymczasem coach przekonuje cię, że to po prostu nie jest ten moment tylko jeszcze jedna praca jak każda inna. No więc nie masz już problemu z magisterką. Masz problem z inicjacją ale póki co magistrem jesteś i pięć stów się należy. A co to jest inicjacja kto to wie? Nie czytać Eliadego i problem zniknie sam. Ok, ale czy w takim razie świadomość tego, że się jest jedną całością i że się ma związek z tym co się dzieje w głowie (stosuję przemoc wobec rodziny a nie wobec Andrzeja Gołoty bo wobec rodziny mogę a nie dlatego że panie doktorze jestem chory i czy są na to jakieś pastylki albo sposoby w waszym programie Duluth) to jest właśnie ta odpowiedzialność podmiotowa? Tu bym rozumiał o czym mowa ale odpowiedzialnością to nazywać to dla mnie trochę bez sensu. Odpowiedzialność jak odpowiedź. Ktoś pyta, ktoś odpowiada. Odpowiadać przed kimś. A więc przed kim? Dla mnie to raczej tożsamość. Poczucie tożsamości. Nawiasem mówiąc wielu sprawców powie, że i Gołotę by kopnęli w zadek i co że by mi dowalił? Nie dbam o to. Wali mnie to. Nie kalkuluję kosztów. Czuję to walę. Ciekawe jak by im coach pomógł. Jakie są pańskie cele? Chcę mieć dwie żony. Lubię zmiany. I żeby miały wspólny kolczyk w nosie. Czy on ma odpowiedzialność podmiotową czy nie ma?

    Październik 4th, 2011

Reply to “O winach i przewinach, czyli przerwa na oddech”