Zrazu podzielę się refleksją na temat komentarza, w którym mowa jest o monopolu islamu w Europie i zagrożeniu dla jej chrześcijańskiej tożsamości. Wszystko sprowadza się do koszmaru, do poczucia paniki na myśl końca chrześcijaństwa. Czym jest Jedno tkwiące o korzeni czegoś co aspiruje do uniwersalności lub wprost stwierdza, że uniwersalne jest? U źródeł antagonizmu dwóch religii leży ich przekonanie o swej uniwersalności, zatem jedno twierdzi, że jest jedno i drugie twierdzi, że nim jest. Naprzeciw siebie stoją dwa Jedna – tak o sobie mówią i żadne nie kłamie. Jam jest Jedno i jam jest Jedno. Czy jest to zdanie sprzeczne? Na poziomie sensu, na poziomie znaczonego, owszem. Jeśli to jest „x”, a coś innego też głosi, że jest „x”, to zdaje się, że któreś z tych twierdzeń jest fałszywe (lub oba oczywiście). Na poziomie znaczonego zmuszeni jesteśmy do opowiedzenia się po jednej lub drugiej stronie (lub, o ile wolicie, wyartykułowania aktu wiary). Zasadniczo nie jest to nasz akt wiary; gdy opowiadam się za Jedno Chrześcijaństwa, opowiadam się za tradycją; to akt wiary naszych praojców i pramatek. Trwogę odczuwamy na myśl, że moglibyśmy się ich wyprzeć. Rzecz jednak ma się diametralnie inaczej, gdy przechodzimy na poziom znaczącego, gdy opuszczamy obszar sensu. Otóż, jak pewno wiadomo, zdarzyło się kiedyś, że Jedno Chrześcijaństwa powiedziało: „Jam jest Syn Człowieczy”, „Jam jest Prawda”; wypowiedziało się w postaci ogołoconej z sensu. Co to znaczy? Nikt z nas nigdy nie widział i nie miał do czynienia z Bliźnim. To twór w życiu i rzeczywistości społecznej i psychologicznej nie spotykany i nie do spotkania. Lecz jest za to tworem reprezentowanym, nawet nie reprezentującym. Na poziomie sensu zdanie Syna Bożego, że jest Synem Człowieczym jest absurdalne. Jeśli wiadomo bowiem, że Syn Człowieczy jest Bogiem, to wszystkie jego zapewnienia (np. o zmartwychstaniu) mogą być prawdziwe tylko wtedy, gdy człowiek jest Bogiem, gdy jego istnienie uzgodnione jest z jego istotą. Na poziomie znaczącego nie chodzi o odniesienie do sensu, tylko o samo zakwestionowanie, a w konsekwencji o powstanie pytania. Przykładowo, jeśli boisz się, że Chrześcijaństwo zniknie, to…jesteś człowiekiem małej wiary. Tylko tyle i nic więcej. Obecność w Europie wyznawców islamu, to wyzwanie dla tubylców. Nie do wojny, ale do kwestii dużo ważniejszej: czy jesteśmy godni swych praojców i pramatek. Inaczej rzecz ujmując, muzułmanie są potrzebni chrześcijanom, bo stawiają przed nimi kwestię ich chrześcijańskiego pragnienia, bo tylko w obrębie pragnienia mogą się różnić od nich. We wszystkich innych obszarach nie.
Pisałem już, że hasło „tu możesz mówić wszystko” jest polityczne, jest tego samego pokroju co lewicowe „możesz zmienić świat”, czy prawicowe „nie daj się modernistom”. Sęk w tym, żeby polityczność psychoanalizy dobrze zrozumieć. Świat wymyślił wiele, by ludzie mogli mówić wszystko. Jest i Hyde-Park i internet. W mówieniu jednak wszystkiego nie chodzi o mówienie tego co się myśli, tylko także tego, co jest myślane, a nawet tego (i to dopiero zgroza) co dopiero pomyślane, gdy już zostało powiedziane. Tak więc, nie sytuacja gdy mówienie jest skutkiem myślenia, ale odwrotnie, myślenie jest skutkiem powiedzenia. Tym i tylko tym jest bowiem nieświadomość psychoanalityczna. To co dla religii jest cudem, np. zbawiony łotr, dla psychoanalizy jest codziennością; z resztą w sytuacji odwrotnej też – święty okazuje się być łotrem. W obszarze sensu żaden łotr nie może być zbawiony i żaden święty przeklętym. W obszarze znaczącego łotr jest równy świętemu, a jedyna różnica zasadza się na tym, że jeden o drugim nic nie wie. Gdy odniesie się to do obszaru polityki znaczy to, że podział na tych co stali po stronie ZOMO i po stronie Stoczni da się przeprowadzić tylko pod warunkiem, że ci spod Stoczni nie wiedzą, że tkwią też po stronie ZOMO i vice versa. To do utrzymania tej różnicy, tej błogiej niewiedzy, dąży Carl Schmitt w swym poszukiwaniu istoty polityki. To co dokonuje WikiLeaks tu staje ością – „Ludzie!, przyjrzyjcie się temu co mówią wasi ulubieńcy i wasi adwersarze – kto tu Stoczniowcem, kto tu ZOMO-wcem?”. Czy gdy już wiadomo, że charakter podziału na ZOMO i Stoczniowców nie jest w ogóle realnym podziałem, jest podziałem taktycznym, wymyślonym, że gdy syn nadaje na ojca (jak to jest w przypadku prof. Terleckiego), to staje się równie paskudny jak jego ojciec, to czy jest możliwe prowadzenie jakiejkolwiek polityki? Czy może istnieć polityka bez wroga czy podziału? Czy istnieje Jedno polityki?
Polityczny potencjał psychoanalizy jest jak widać ogromny. Wyobrażacie sobie jaki efekt miałaby informacja, że jakiś polityk chodzi do psychoanalityka? Nie do psychoterapeuty, bo w takim gabinecie nie obowiązuje reguła mówienia wszystkiego, czyli od ble-ble do O rany!, zwana pod nazwą wolnych skojarzeń. Lecz skąd bierze się ten klimat sensacji, klimat nienormalności chodzenia do gabinetu psychoanalitycznego?
To i proste i unikalne. Z rozliczania się z rewelacji tego, co zostaje powiedziane. W psychoanalizie nie jest się bezkarnie i bezkarnym. Musisz zapłacić za to kim się stajesz (lecz nie za to kim byłeś). Obie te rzeczy, rewelacje mowy i koszt osobisty je wypowiadającego, składają się na radość, na jouissance mówienia.
W przeciwieństwie do psychoterapii, gdzie nadużywa się gołosłownych wypowiedzi w rodzaju „to nie twoja wina”, psychoanaliza zmusza do ponoszenia kosztów. Zilustruję to przykładem.
Przeczytałem wywiad z biskupem Pieronkiem w 39 numerze TP. Wywiad blady, powierzchowny, kostyczny w swym braku głębokości. Ale nie o tym będzie. Będzie o ostatnim zdaniu tego wywiadu, a właściwie fragmencie zdania: „Ale pewne rzeczy powinny być nienaruszalne: „nie zabijaj” jest elementarnym zakazem (…)”. Gdybym mógł zadałbym biskupowi pytanie. Zakazem czy też nakazem?
Różnica między jednym a drugim jest fundamentalna. Zakaz ma za cel doprowadzenie do sytuacji, by nawet święty bał się zgrzeszenia, by cnotliwy myślał nieustannie o grzechu. Grzeszność staje się obsesją, a cnotliwość nic nie robieniem. A nakaz? Weźmy bardziej codzienny przykład – „nie kłam”. Trzeba skłamać, by pojąć, że lepiej nie kłamać. Trzeba doświadczyć skutków kłamstwa, by pojąć „nie kłam”. Trzeba zgrzeszyć, by ponieść koszt odpowiedzialności. Zakaz, którego sankcja leży na zewnątrz, ma stać się nakazem, którego sankcja jest wewnętrzna. Grzeszenie służy poniekąd odpowiedzialności. Nie można jednocześnie poddawać się zakazom i być odpowiedzialnym. Odpowiedzialnym jest się tylko za konsekwencje swych aktów, a nie za konsekwencje, które może będą a może nie. W takich sytuacjach włącza się jedynie „bojaźń” niekiedy zwana też bożą. Lecz o bojaźni przyjdzie jeszcze coś powiedzieć.
KP
P.S. Piszę tu o grzeszności nie w ścisłym sensie teologicznym, tylko w sensie uniwersalnym (jeśli wszyscy ludzie podani są grzechowi pierworodnemu, to istnieje uniwersum grzeszności). Co do radykalnych stwierdzeń – dla chętnych polecam dogłębne przestudiowanie I listu do Rzymian św. Pawła, przedmiotu fascynacji co mądrzejszych politologów i Lacana.
2 Comments, Comment or Ping
Lęk przed islamem w Europie nie jest właściwy wyłącznie chrześcijanom. Nie jest związany z obawą przed upadkiem chrześcijaństwa, tylko z obawą przed powrotem patriarchalnego społeczeństwa w którym seks będzie nieoddzielny od dożywotniego zobowiązania, płeć nieoddzielna od z góry przyjętej roli a człowiek nieoddzielny od pozycji jaką zajmuje w społecznej hierarchii. Jest to lęk przed upadkiem systemu powszechnie dostępnych pożyczek dzięki którym podtrzymujemy iluzję że możemy mieć czego tylko zapragniemy i lęk przed tym, że rzeczywistość skonfrontuje nas z faktem, że nie chcąc mieć dzieci (bo wolimy tylko sami sobą i tym cośmy za te pożyczki kupili się zajmować) skazujemy się na samotną i bidną starość. Jest to też lęk przed rachunkiem za te petadżule energii które puszczamy w powietrze i zużywamy na nic. Przed powrotem do pierwotnego stanu zależności od przyrody. Czyli jest to lęk przed upadkiem iluzji w jakich żyjemy, a raczej przed tym, że moglibyśmy tego upadku iluzji pragnąć. Chrzescijaństwo nie ma nic do rzeczy.
Wrzesień 27th, 2011
Przeczytałem ten list do Rzymian i jedyne co mogę powiedzieć, to że w dalszym ciągu nie rozumiem tego zainteresowania chrześcijaństwem. Autor czyni rozróżnienie między przestrzeganiem reguł (obecność reguł tworzy podział świata na część dobrą i niedobrą, a wraz z nią tworzy oczywiście ciśnienie i pragnienie wycieczek na część aktualnie nie zajmowaną) a jakąś „wiarą” która ma sama z siebie usprawiedliwiać. Dla mnie tu nie ma żadnej różnicy bo kiedy mówimy o usprawiedliwianiu, to obojętnie prze co by ono się miało dokonać to i tak w tle stoi jakaś postać wobec której mamy być usprawiedliwieni bądź nie i którą mamy zadowalać pod karą śmierci.
Tu autor bloga pisze, że aby pojąć sens niekłamania nie starczy przestrzegać zakazu, tylko trzeba skłamać i doświadczyć skutków. To jest jasne, tylko po co w to mieszać chrześcijańską halucynację jakiejś osoby która nad nami wisi i z naszego kłamstwa mogłaby być niezadowolona? Toż jeśli mamy pojąć skutki kłamania, to pojmujemy je nie w ten sposób, że zauważamy, że nas Bóg pokarał, tylko pojmujemy je w ten sposób, że ludzie dają nam poznać że jest coś nie tak i że się plączemy w coraz to trudniejsze sytuacje. Uzymy się z życia i wyciągamy wnioski. A jeśli chodzi o zabijanie jest podobnie. Albo instynktownie czujemy łączność z drugą osobą i wynikającą z niej niechęć do odebrania jej życia i wcale nie musimy słyszeć o biblii żeby to czuć, albo tej łączności nie czujemy i dopiero kiedy odbierzemy komuś życie zaczynamy czuć tę łączność, ta osoba zaczyna nas wtedy w myślach przześladować i tak wyciągamy wnioski. A jeśli wciąż nie dociera, to kumple i rodzina tego kogoś nam świadomość tej łączności poprzez zafundowanie nam podobnego doświadczenia przywrócą i wtedy do większości obywateli już wreszcie dociera. Nie wiem po co w to mieszać jakiś byt wirtualny w rodzaju „odpowiedzialności” – bo niby przed kim trzecim tu ona ma być? Jeśli kłamiemy, to się odcinamy od rzeczywistości i się w końcu zaplączemy. I kropka. Żadne „dobro”, „zło” czy „grzech” nie są potrzebne żeby to pojąć. Raczej do tego tylko one tutaj służą, by przez stworzenie hologramu stojącego za nimi nadrzędnego bytu stać się jakoś bardziej niezwykłym. Mnie to do niczego nie potrzebne. Nie muszę świecić. Lacanowscy analitycy muszą?
Wrzesień 27th, 2011
Reply to “O polityczności psychoanalizy (2) – radość z „dobromowy””