Próbując chybcikiem naszkicować odpowiedź na pytanie, co ludziom po psychoanalizie, w czasach gdy lek goni za lekiem, diagnozy są robione komputerowo i następuje ich banalizacja, gdy nikt z „uczonych” nie wie jaka jest istota psychozy, melancholii, chorób psychosomatycznych, gdzie „tęgie” głowy mają tylko tyle do powiedzenia, że: a) istnieje podłoże genetyczne, b) że istnieje wpływ stresu, c) że istnieje niezdrowe odżywianie się, d) że nadmiar w środowisku substancji toksycznych i e) że ogólna niedojrzałość społeczno-emocjonalna. Jednym tchem możemy to powiedzieć i uchodzić za poważnego specjalistę. Usłyszałem ostatnio jak to pewien wszechstronnie wykształcony specjalista (także w psychoterapii psychodynamicznej) stwierdził odgórnie istnienie „defektu psychotycznego” i zalecił, co oczywiste, leki (bo nieodzowne) i towarzysząco-podtrzymujący wariant psychoterapii (podtrzymujący co?, towarzyszący w czym?). Jaka jest istota danego defektu nie wiedział już nic, gorzej, nie chciał się nawet wysilić, by wiedzieć coś na ten temat. Inaczej mówiąc, utytułowany specjalista traktuje defekt polegający na milczeniu superego i defekt polegający na nieuczestniczeniu w dyskursie społecznym jako ten sam defekt i tylko dla własnego uspokojenia zaleca najnowszej generacji lek. Łatwo tu zauważyć magiczność, fantazmatyczność takiego podejścia (szamański cud-lek, tylko tym różniący się od skrzeku ropuchy, że jest to określony związek chemiczny, a nie doprawione śliną remedium). I tu i tam dno jest to samo – magiczna wiara w panaceum.
Zasadnicza wartość psychoanalizy leży w tym, że wie ona, iż człowiek jest łamigłówką, że nie jest on homeostatem. Owszem, jego organizm tak, ale on sam? Zilustrujmy to przykładem ostatniego wystąpienia rzecznika Episkopatu Polski. Jako nieodrodny przedstawiciel obecnej moderny tak przedstawił odwieczny dylemat kobiecego pragnienia: a) feminizm jest diabelską dziedziną, b) zatruwa kobiece umysły myślami o indywidualiźmie odwracając je od rodziny i macierzyństwa, c) działa przeciwko kobiecości, która rozkwita w małżeństwie i macierzyństwie. W tym miejscu rozmiesza tylko komentarz prof. Środowej (no nie da się być wobec niej niezgryźliwym), która była w stanie tylko tyle powiedzieć, że to „ciemna strona” średniowiecznego stosunku do kobiety, a zatem tylko z tego powodu zasługującego na odrzucenie i eliminację. Ta sama profesorka, jak przykład specjalisty nieco wyżej, w pełni oświeceniowy stosunek do kobiet uznaje za mniej średniowieczny, czyli nie mający związku z fantazmatem; że jeśli zastąpimy ropuszy skrzek związkiem zwanym „trimetylo”czymśtam, to sprawa gra. Ale nadal nic tu nie gra.
Rzecznik Episkopatu jak ewangeliczny niewidomy sądzi, że może prowadzić za rączkę nieewangelicznego niewidomego. (Dla chcących się czegoś dowiedzieć, a nie tylko połknąć dozę strawy, podaję literaturę: Łk 6, 39-42, J 9, 41, i Mt, 15, 14). Profesorka Środowa, która jest za mało poważna, by zajmować się meritum zagadnienia, nie wskazuje na fakt ślepoty rzecznika i całego Kościoła, co przez odniesienie się do tekstów Ewangelii staram się wykazać. Czego nie widzi rzecznik? Po pierwsze, że gdy się już jest kobietą, to nie można nią przestać być; po drugie, że żoną można być, ale można też nie być; po trzecie, że matką podobnie. Z takiej ślepoty wynika następna: a) żoną może być tylko kobieta, więcej, musi być, b) z matką podobnie. Kościół dokłada do tego jeszcze jeden „ropuszy” myk. Mamy: d) matką może być tylko kobieta i żona. (Ślepota na nieślubne macierzyństwo jest rozciągana na wszystkich, stąd niezwykły pośpiech w zaślubianiu „niechcących ciężarnych”).
Mamy przeto trzy pozycje, z którymi nieuchronnie musi zmagać się podmiot ludzki, niezależnie od tego jaką barwę płciową przyjął (odwieczny dylemat: od kiedy chłopiec jest już mężczyzną, a dziewczyna kobietą?). To zmaganie jest zawsze jakąś formą przegranej, uwydatnionego miejsca braku w życiu człowieka. Po pierwsze, najpierw musi być kobieta ( to tu leży zbawienie, nie przez matkę czy żonę, tylko przez kobietę – stąd też płynie pociągająca moc Marii Magdaleny). Po drugie, trzecie, itd…można być wspaniałą kobietą i fatalną żoną; można być wspaniałą kobietą i żoną, ale fatalną matką; można być rewelacyjną matką i fenomenalną żoną, a kobietą do kitu. Dalej sobie permutujcie sami.
Zaraz odezwą się marzyciele i marzycielki i spytają: czy mogą być wspaniałe kobiety, rewelacyjne żony i nadzwyczajne matki w jednej osobie? Otóż nie, tak dzieje się tylko w rachunku zbiorów. W świecie ludzi kobieta stająca się żoną staje się jedną żoną, ale nie jedną kobietą, a żona rodząca dziecię staje się jedną matką dla dzieci, ale nie jedną dla męża. Czy istnieje zatem Jedno, które by podtrzymywało w jedności trójdzielne pęknięcie, skutek braku-w-byciu?
Hm…Ludzie w przerażeniu, zwątpieniu, rozdarciu i niepewności myślą, że nie. Lecz „myślane” ma się stać „powiedziane”. Macie tu „dobromowę” – mówienie o braku, na który to brak nawet najnowszy składnik chemiczny zwany od circa 100-150 lat lekiem nie działa (dziś tylko to jest lekiem, amulet i lubczyk już nie, choć kiedyś leczył). W skrócie: kocham swe dzieci, uwielbiam towarzystwo męża, ale go nie kocham. Słuchajcie! I na to dają wam kolejną wersję Prozacu lub nazywają to defektem.
To jest miejsce dla psychoanalizy. Istnieje dobro „dobromowy”, tylko czy na „powiedzianym” rzecz się kończy? Otóż nie i dlatego psychoanaliza musi być polityczna. Przeto czekajcie na ciąg dalszy.
KP
P.S. Pytanie o „Jedno” świadomie pozostawiłem w stanie niewinnym. Zacznę je rozbierać na nowym autorskim seminarium, które zaczynam od października. Okruchy z niego zostawię dla was, Wielcy Nieznajomi.
3 Comments, Comment or Ping
Za 30-50 lat połowa mieszkańcow Europy będzie MUZUŁMANAMI. Czas powoli zacząć szukać odnosników w Koranie. Jak odnajdzie się psychoanaliza w tych warunkach?
Wrzesień 22nd, 2011
Czyli przyjdzcie nieznajomi na seminarium moje, chcę was poznać. Spoko, ale nie wiem czy przyjdę bo się nie wyrabiam ze wszystkim. Ale czy na powiedzianym ma się kończyć? No właśnie to jest wielkie pytanie które mnie nurtuje. Wczoraj film był i oni tam robili seks i rozmawiali o tym czy on jej dobrze robi czy nie dobrze i później on zasnął. Ona mu mówiła że dobrze. A później jak on spał to ona go czule po policzku pogłaskała i sobie sama nareszcie dobrze zrobiła i zasnęła. Po co ma mu mówić o tym skoro to nie jego sprawa. A dziś mi mówi człowiek jeden że setki i tysiace listów wysłał z portali randkowych do różnych kobiet i nic i że chodzi o wygląd. I on jest skazany i nie da sobie wcisnąc kitu który mu już nie raz wciskano o nadmiernej generalizacji bo nie jest kretynem. To są tak zwane rzeczy ostateczne. Jej nigdy nie będzie dobrze z nim, ani od niego ona nie odejdzie. Jemu żadna nigdy nie odpisze. I nie wciskajmy ludziom kitu że to generalizacje. To jest rzeczywistość i ona jest zasadniczo rzecz biorąc gówniana. Ale czy na powiedzeniu ma się skończyć? Siedzi dwu i kontemplują gównianość świata milcząco a później jeden bierze kasę a drugi wychodzi. Będzie na buty zimowe. Idzie jesień. Nie ma na to rady.
Wrzesień 22nd, 2011
Spokojny w świeżej formie :))) Ja poproszę tę książkę koniecznie z komentarzami Spokojnego, inaczej nie kupię.
Wrzesień 27th, 2011
Reply to “O polityczności psychoanalizy, cz.1 – dobro „dobromowy””