Nazwano mnie romantykiem, cóż – wydaje mi się, że bliżej mi do Ostatniego Mohikanina. Histeryczna nerwowość bohatera romantycznego ciągnie za sobą cały tabor śmieszności. Coś takiego na przykład spotkało mnie pod koniec czerwca 1987 roku podczas pierwszej wizyty i pierwszego kontaktu z psychoanalitykami lacanowskimi. Siedziałem sobie w zwykłym bistro tuż po zakończeniu wykładu-spektaklu J-A. Millera w Wielkim Amfiteatrze Czegośtam (setki słuchaczy ciasno siedzących gdzie popadnie i perorujący mistrz – tylko tak mogę to ująć, bo w owym czasie byłem zupełnie głuchy na język francuski); obok mnie osoba, z której gościny korzystałem i aktualna prezes Argentyńskiego Towarzystwa Lacanowskiego, kokieteryjnie zainteresowana tajemniczą postacią zza muru berlińskiego. W pewnym momencie eleganckiej rozmowy polsko-angielsko-francuskiej, zza stołu w drugiej części sali podniósł się bohater tej sceny – wow!, nietuzinkowa do dziś postać z I ligi psychoanalityków, zbliżył się do nas i tak oto do mnie się odezwał: „Pan wczoraj obraził moją kobietę!”, w gruncie rzeczy zasłużyłeś na lanie, więc wyzywam cię na pojedynek. Z mojej strony konsternacja i zaraz potem wysiłek (wspólny) zażegnania komicznej w gruncie rzeczy sytuacji. O mały włos nie dostałem baniek; za co? Za to, że dzień wcześniej z rozbrajającą szczerością stwierdziłem publicznie, że niestety, ale nie kocham Lacana, bo nie miałem go okazji spotkać. Od takiej romantycznej strony zacząłem swój romans z psychoanalizą francuską – „miałem analizę u Lacana i dlatego dałbym się za niego pokrajać!”. Dzięki Bogu nie miałem analizy u Lacana i dlatego mogę się dać pokrajać za analizę, a nie za analityka. Nie sądzę, by jakikolwiek analityk zasługiwał na takie względy – raz uda mu się dokonać cudu, innym razem narazi się na blamaż. Jeśli w twoim wypadku doszło do cudu, winieneś jesteś swemu analitykowi co najwyżej szacunek, formę długu płaconego swym przeniesieniem. Gdy płacisz go namiętną miłością, stajesz się psychoanalitycznym terrorystą.
J.F.Cooper kreśli swego bohatera inaczej. To Con Cichote znad Wielkich Jezior Amerykańskich pozbawiony giermka i zamku. Aż tyle może się zmienić przez circa 100 lat. Cervantes w niewoli doświadcza świata bez Boga, ale na ostateczny krok nie jest gotowy – goni za niemożliwym w towarzystwie kogoś, kto za niczym nie goni. Ostatni Mohikanin jest po prostu sam, nawet wtedy czerwonej kurtki nie włoży (Sancho Pansa tak by zrobił); w byciu Mohikaninem pozostaje nieugięty do końca, nie rezygnuje z niczego co określa go jako Mohikanina i do końca pozostaje niepogodzony z tym co Nowe i Współczesne.
Wróciłem właśnie co z seminarium w Krakowie, gdzie padło pytanie ze zbioru tych najważniejszych: co psychoanaliza ma do zaproponowania Nowym Czasom i Współczesności? Pisałem już, że nie proponuje i nie była stworzona by proponować szczęście, harmonię i normalność. Dzięki wysiłkom niektórych, ale nie Freuda, zaczęto akcję marketingową pod nagłówkiem: psychoanaliza proponuje pewien typ zdrowia definiowany jako zaradzenie doświadczeniu alienacji, czyli zerwaniu lub zrywaniu związków podmiotu z rzeczywistością, inaczej rzecz ujmując, leczenie don Cichote’a z donkiszoterii, z pragnienia tego co niemożliwe (co w konsekwencji prowadzi do wyleczenia z pragnienia w ogóle);
Nowe Czasy to rzeczywistość, która trąbi w koło, że leczy z pragnień produkując towary pragnienia zaspakajające. Przeto robi badania marketingowe mające odkryć pragnienia jeszcze niezaspokojone, by móc wymyśleć i wyprodukować towar je zaspakajający, a potem sprzedajny w jak największej ilości. Tak zwany kryzys psychoanalizy czasów dzisiejszych bierze się z zaniku ludzi, którzy pragną bez sensu, pragną na próżno, pragną czegoś niemożliwego, czyli czegoś co rzeczywistość roku 2011 niemożliwa jest zaspokoić. To także kryzys wiary Schneidermana, że pragnienie podmiotu jest niezniszczalne. To z tego odkrycia płynie optymizm dla psychoanalizy – zawsze będzie miała pacjentów, bo pragnienie jest niezniszczalne i nieziszczalne. To jednak optymizm dla poszczególnych analityków.
Pytanie zadane na seminarium tyczyło sprawy innej, miejsca psychoanalizy w świecie dzisiaj. W tym świecie Religia proponuje odzyskanie obiektu utraconej na zawsze satysfakcji, Nauka obiecuje wymyślenie czym taki obiekt jest, Polityka obiecuje wprowadzenie tego wymyślonego (lub tych wymyślonych) obiektu w życiu – jak to zgrabnie podczas obiadu seminaryjnego zostało wykoncypowane w odniesieniu do Polski: PO obiecuje dla każdego coś miłego, a PiS coś miłego dla niektórych. Co proponuje Psychoanaliza?
Z czym idzie do ludzi?
Jak widać to zagadnienie stricte polityczne. Lecz najpierw, z jakiej to racji bierze się uroszczenie psychoanalizy, że ma coś do zaproponowania Światu Ludzkiemu? Skąd bierze się polityczność tego roszczenia? Ano z tego, że traktuje się psychoanalizę jako dyskurs, jako niezbywalny element więzi społecznej – w zbiorze dyskursów jest coś takiego jak dyskurs psychoanalityczny, a z tego wynika, że jak każdy dyskurs ten też ma charakter uniwersalny, że gdy już wyłonił się, czy raczej został powołany do życia (w ten sposób próbuje się rozwiązać aporię historyzmu), to nabrał charakteru uniwersalnego wyłaniając swą przestrzeń i swój czas. Czy tak jest w istocie, to rzecz mimo wszystko do dyskusji (czy istnieje koniec polityki, religii, nauki?). Uniwersalność dyskursu psychoanalitycznego osadzona jest na „pewności” istnienia podmiotu – gdy Religia broni do upadłego życia ludzkiego, Nauka „nieznanego”, a więc na zawsze „poznawanego”, Polityka spójności społeczeństwa, to Psychoanaliza istnienia podmiotu ludzkiego. Jeśli z tym się zgodzimy, łaciej przyjmiemy polityczność psychoanalizy.
Powracamy zatem do pytania – z czym psychoanaliza idzie do ludzi? Co proponuje ludziom, czego nie proponuje i nie zaproponuje Religia, Nauka i Polityka?
Charakterystyczną rzeczą jest, że w jednym z ostatnich swoich publicznych wystąpień Lacan wyrzekł i tę myśl: „nie jestem lacanistą, jestem freudystą”. Ja też myślę, że tam tkwi psychoanalityczny logos – w kamieniu węgielnym praktykowania analizy: Tu będziesz mówił wszystko! Lub, w obszarze polityki: Tu, (w tym miejscu), możesz mówić wszystko! Oto propozycja psychoanalizy – co prawda nie możesz wypowiedzieć wszystkiego, ale mówić wszystko możesz. Nie musisz mówić o grzechach, nie musisz mówić zrozumiale czy mądrze, nie musisz być ani patriotą, ani obywatelem, ani członkiem dowolnej wspólnoty w tym co i jak mówisz; nie myśl co powiesz, zacznij myśleć dopiero gdy powiesz.
Czy z tą propozycją można dotrzeć do ludzi, do „wyborców” psychoanalizy? Czy można sprawić, by uznali oni, że mówienie wszystkiego jest i ich sprawą?
KP
No Comments, Comment or Ping
Reply to “Jak to komu bije dzwon? – po co jest psychoanaliza (perspektywy)”