Zdumiewające jest, doprawdy zadziwiające, że od kiedy zdecydowałem o wejściu w to, o rozpoczęciu praktykowania, nikt jak na razie nie zadał pytania (ani mnie ani znanym mi analitykom): dlaczego istnieje pragnienie?
23 lata temu wypowiedziałem do swego analityka zdanie, które w końcu powiązało pragnienie z działaniem: „usłyszałem więcej niż Ty; czas się zbierać!” (dla dociekliwych – rozwiążcie to równianie z dwiema niewiadomymi: gdzie w nim jest działanie, a gdzie pragnienie).
Rok później rzekł do mnie superwizor: „każdy inny może zapomnieć o Bogu, psychoanalityk nie może”. W parę godzin później wracając taksówką z kolacji do mego mieszkanka, zatrzymał taxi przy kościele św.Krzyża i powiedział: „nazywają to świątynią; chciałbym się pomodlić; ale przybytek to zamknięty (z akcentem, na cztery spusty); to gdzie jest „ich” pragnienie?”. Nie muszę dodawać, że miało to miejsce gdzieś około trzeciej nad ranem.
Dwa lata później usłyszałem od niego pamiętne słowa: „jeżeli wierzysz, że Wielki Inny może wstrzymać serce (twego pacjenta), a nie wierzysz, że może powołać je do bicia, to jesteś analitykiem na pół gwizdka (to daj sobie spokój z praktykowaniem)”.
Cztery lata później dokonałem czegoś, czego do dzisiaj nikt nie rozumie. Odszedłem z Uniwersytetu na chwilę przed obroną doktoratu. Wyjaśniam przeto – podmiot winny jest tylko wtedy gdzy ustępuje przed pragnieniem. To proste – uzgodniłem działanie z pragnieniem!
W tym weekendowym wydaniu GW czytam historię o teologu, który przeprowadził eksperyment terenowy. Chodził od parafii do parafii, od proboszcza do proboszcza z prośbą o odprawienie mszy za duszę Adolfa Hitlera. Odmówili mu wszyscy. Za tym ich działaniem jakie to kryje się pragnienie, hę…? Jakiś ktoś napisał prawdę w Jedwabnym: „Byli łatwopalni” (dodajmy, że człowiek jest istotą łatwopalną, a wiemy to od stosunkowo niedawna). Księża na ambonach milczą, biskupi z resztą też – jakie pragnienie stoi za tym działaniem? I na Boga, nie zasłaniajmy się roztropnością, nie mydlmy tym oczu. Roztropność trwająca setki lat służy tylko temu, by wymarli świadkowie „paskudnego” wymiaru pragnień. Cnota zawsze służyła, i służy nadal, ukryciu grzeszności.
Po co istnieje pragnienie? Wielki Kant stoi twardo na ziemi i zadziera do góry głowę. Widzi nad sobą rozgwieżdźone niebo. Stwierdza: porządek Nieba i porządek Ziemi to dwa różne porządki. Zupełnie różne. Tu na ziemi choćbyś działał ekstramoralnie, przeprowadzał staruszków przez ulicę, ocierał załzawione oczka dzieciom, dawał co masz biednym i głodnym, bo „prawo moralne we mnie”, nie chroni ciebie to ani od kłopotów, ani od katastrof, ani nawet od nerwic. Lecz jest drugi porządek, jak najbardziej realny – światło biegnące od tych ciał niebieskich czyni z nich „rozgwieżdżone niebo” – czyni, ale nie samo przez się. To ten z zadartą w górę głową nadaje światłu znaczenie i dokonuje interpretacji – to przecież jakaś obecność, czyż nie tak? To boska obecność! Ale wgapiony w niebo, w ferię promieni boskich, zapomina, że jest to dowód nie na istnienie Boga, ale na istnienie podmiotu w całej okazałości jego kryterium – to on, podmiot, dzięki znaczącemu „rozgwieżdżone niebo” powołuje do życia boską obecność.
To dlatego istnieje pragnienie. Bo nie da się nie przypuścić, by każde realne, które przydarza się człowiekowi, nie mogło być wytłumaczone gdzieś indziej. Komuś umiera dziecko – ale dlaczego, dlaczego akurat moje? Znaczenie nie jest obecne tu, jest obecne gdzieś indziej (jak pięknie ujął to Freud „na innej scenie”, ależ z niego bezboznik!). Na kwadrans przed ślubem zdecydowała ona, że ślubu nie będzie. Co robisz krzyczą przerażeni rodzice? Ale ona nie wie. Znaczenie tego co robi leży gdzie indziej. Pragnienie istnieje, bo istnieją dwie sceny. Bo na pierwszej scenie rozgrywa się los, marny los podmiotu, pełen trosk, kłopotów, problemów, katastrof, nerwic. Na drugiej zaś mieszczą się ludzkie, podmiotowe aspiracje ku szczęściu skierowane. Pragnienie istnieje po to, by dwie te sceny ze sobą uzgodnić.
Analityk pamięta o Bogu, czyli scena znaczenia ważniejsza jest od sceny ziemskiej. „Przyszedłem do pana, by poradził mi, jak mam załatwić sobie podwyżkę u szefa”, mówi. Analityk to ten, kto pamięta o Bogu, czyli: „dlaczego mu pan po prostu tego nie powie?” Inaczej mówiąc, pana pragnienie jest nieco inne, niż to, które zakłada pan w swej mowie. Pana przyjaciel dostał podwyżkę przez co zarabia lepiej niż pan; to jego „lepiej” jest powodem i pana pragnienia i pana zahamowania równocześnie. (Tu macie osąd płynący z pozycji analityka). Potępia mnie pan za to? Ależ skąd, to sam pan jest zakłopotany sobą i siebie potępia. Gdyby był pan psychopatą nie byłby pan tutaj – doniósłby pan na przyjaciela do szefa, albo zorganizował związek zawodowy, by żądać równych płac dla wszystkich. Lecz jest pan neurotykiem, chce pan podwyżki z dość podejrzanych powodów; zapewniam jednak pana, że nikt na świecie nie ma czystych powodów by żyć, kochać, działać. To jakie jest wyjście panie analityku? To proste, pójść do szefa i powiedzieć mu, że zazdrości przyjacielowi pan większego uposażenia, że przestał on z tą chwilą być pana przyjacielem, bo przyjaciel winien dzielić się z przyjacielem wszystkim co ma; więc prosi pan szefa o podwyżkę, by uratował on pana przyjaźń. Ależ pan oszalał panie analityku! Nie, panie pacjencie, jeśli pan nie wie, że jest od dawna szalony, to znaczy, że jest pan bardzo, ale to bardzo, niedoinformowany!
Różnica między analizą a psychoterapią jest przejrzyście prosta. Analiza pamięta o Bogu, przypomina pacjentowi o tragicznym sensie jego istnienia, o tym też, że działania (ale nie zachowanie) jego wołają w nim o znaczenie, które jest przed nim ukryte, ale do którego jest dostęp. Ale po co to wszystko? To dręczenie pacjentów! Sorry Winetou, ale byłoby tak jak myślisz, gdybyś uprawiał psychoanalityczny marketing, góry złote obiecywał, życie normalne, harmonię ze światem i osobisty komfort. Wtedy jesteś hochsztaplerem, nawet gdy jesteś analitykiem. Jesteś analitykiem, bo to do ciebie przychodzą już dręczeni, by poznać znaczenie swych udręk; znaczenie, bo środki rynkowe radzenia sobie z nimi zawiodły lub są niewystarczające. Gdy przychodzisz do analityka po środki znoszące udręki, a nie po znaczenie tychże, lub nie jesteś na to gotowy, by tkwiąc po uszy na ziemi zadrzeć głowę do góry, analizy mieć nie będziesz.
Co czyni z analizanta analityka? Dokładnie to samo, tylko na końcu analizy. „Ale ja nie mam odpowiedniego wykształcenia!” – to tkwienie w ziemskości. „Ale zadarł pan głowę do góry i widzi niebo rozgwieżdżone.” Gdy zaczynał pan swą mękę z analizą działał pan nie znając swych pragnień; teraz, na końcu, zna pan swe pragnienie, ale nie działa, czy to ze względu na strach w spotkaniu z ładem i porządkiem społecznym, czy też ze względu na współczucie jakie ma pan wobec przyszłych swych pacjentów, co to będą słuchani przez niewykształconego fachowca.
Lecz jeśli wierzy pan, że Wielki Inny może uczynić psychoanalitykiem psychologa, lekarza itp., a nie wierzy pan, że może Wielki Inny uczynić analityka z człowieka bez matury, to…niech pan sobie da spokój.
KP
P.S.Najpewniej to co miało być podsumowaniem będzie miało swój ciąg dalszy, bo więcej nie powiedziałem niż powiedziałem.
W tekście wpisu integralną część stanowią fragmenty mej książki, którą od lat piszę o tym, co to oznacza „przecierpieć analizę”.
Zakończyłem właśnie autorskie semianrium na temat „Etyki psychoanalizy” Lacana. Okazuje się, że wyszedłem z niego bogaty o szerokie notatki i konspekty mych wystąpień, prawie korpus książki o roboczym tytule „Odczytywanie semianrium VII”. Nie wiem jeszce, czy powstanie z tego książka.
3 Comments, Comment or Ping
Ja kupię. I napiszę recenzję pt. „Ostatni romantyk psychoanalizy” :)
Wrzesień 4th, 2011
Też kupię.
Wrzesień 5th, 2011
I dlatego właśnie koniecznie przydałaby się książka o psychoanalizie bo większość z nas jest bardzo mocno osadzona w ziemskości, przyzwyczajona do tego, że aby coś robić zawodowo, potrzebny jest papier potwierdzający umiejętności.
I chociaż wielu jest lekarzy, murarzy, prawników, elektryków itd. którzy mają ?papier?, to nic nie potrafią a wielu jest i takich, którzy lepiej się znają ?na robocie? niż ich wykształceni koledzy, chociaż ?papieru? nie mają i sami nie wiedzą jak to jest, ale ?no jakoś tak samo wychodzi?.
Ale przyzwyczajenie myślowe jest i działa.
Wrzesień 5th, 2011
Reply to “Dlaczego istnieje pragnienie – po co jest psychoanaliza (podsumowanie)”