Błogosławione „niewiedzenie” – po co jest psychoanaliza (6)


Dziś kończę cykl zainspirowany wizytą ex-analityka i amatora coachingu od jakiegoś czasu. Czy psychoanaliza jest psychoterapią?

Stawiam tę kwestię, bo dziś jest ona szczególnie ważna – kto bowiem nie odpowie na takie pytanie pełnym werwy „oczywiście!”? A oczywiste to to nie jest. Nie wiem nawet, czy rozumiana jest przenośnia zastosowana przeze mnie w tym sześcioczęściowym wpisie: „słuchaj nieznajomy, odwróć się plecami od tego na czym zalegają twe oczy; zamiast patrzenia daj się oglądać; a gdy już to zrobisz, to „Ty” będziesz oglądał, a nie patrzył”. Lecz co oglądał?

Dla naprawdę uważnych czytelników czynię uwagę, że opisałem byłem nic innego jak fiksację, uwiązanie zniewalające spojrzenie – fiksacja to wzrok w coś utkwiony – wzrok, ale nie spojrzenie.

Nic bardziej nie psuje mojego humoru niż słuchanie zawodowych rozmów psychologów i psychoterapeutów. Mieni się w nich od frustracji, fiksacji, racjonalizacji, intelektualizacji, projekcji i wiwisekcji osobowości, wszystkich, tylko nie ich samych. W co się wgapiają mając do czynienia z tymi, co szukają u nich pomocy? Czyli, co stara się, och jak bardzo się stara, dostrzec mateczka-psychoterapia?

„Och, pije pan – nie myśli pan, że może być alkoholikiem?” „Nie lubi pan sąsiada, ale czy nie dlatego, że to efekt pańskich niepowodzeń?” Więcej przykładów nie ma potrzeby podawać, wszystkie i tak wskazywałyby na to, co ogniskuje zainteresowania terapeuty. Nawet jeśli w ważnym terapeutycznie celu, to jednak budującym solidny opór. Opór w psychoanalizie przypisany jest na stałe pozycji terapeuty, pozycji psychoanalityka. To opór chroniący go przed „niewiedzianym”.

Ktoś nadużywa alkoholu, lecz czemu wiązać to z alkoholizmem? Takie powiązanie upewnia jedynie terapeutę, że jest na jakiejś ścieżce, nadaje mu sens – lecz nie nadaje, nie daje nic pacjentowi.

Lowry popełnił kiedyś ciężki grzech czasów współczesnych – przywrócił godność pijącym, nawet alkoholikom! Dziś nic nie usprawiedliwia picia (a palenia jeszcze bardziej). Lecz Lowry jest innego zdania. Nawet jeśli alkoholik jest nim w rzeczywistości, to ma do opowiedzenia swoją historię. Bohater Lowrego jest fascynujący, bo wiąże chlanie z wulkanem. Dlaczego? To zagadka, to „nie wiem” wiążące analityka z pacjentem. No dobrze, ale co z jego piciem, zapyta rezolutny terapeuta (tak ostatnio zachował się sam prof.Aleksandrowicz twierdząc, że jakaś norma musi być). Czyja norma? Nie istnieje norma niczyja, to szukając oparcia w normie budujemy opór odgradzający nas od pacjenta.

Czytam prackę Carla Schmitta poświęconą Hobbesowi i jego Lewiatanowi, a w niej uderza mnie sposób podejścia obu do tego samego zagadnienia. Już Hobbes zauważa różnicę między prywatnym a publicznym, między Nieświadomym a oficjalnym Świadomym. Co proponuje? Nic innego jak tylko obłudę, społeczną dwulicowość – w obszarze wiary prywatnie możesz wątpić w cuda i być niewierzącym, czyli „wolnym od wyznania”, ale jeśli sfera publiczna, Lewiatan, domaga się spełniania wymogów wyznania, to masz się do tego dostosować; masz „swe Nieświadome” traktować jak osobistą patologię, ma ona być nieświadoma dla Lewiatana. Cóż, american way of life. Lewiatana nie interesuje co chce pijący wyrażać przez chlanie; on chce z patologią walczyć, chce by współczesne wyznanie wiary, „nie-chlanie”, stało się wyznaniem publicznym. Czy Schmitt ma jakieś rozwiązanie w tej kwestii? W każdym razie niepsychoanalityczne.

Psychoterapia ciąży do stawania się Lewiatanem, a przez to ma problemy z „Nieświadomym”, tzn. stara się je usunąć lub z niego wyleczyć. Wprowadza etykę do obszaru nie mającego z nią nic wspólnego. „Nieświadome” jest złe, jest symptomem. Można byłoby się tego pozbyć tylko likwidując wszelkie „Prywatne”. Można to zrobić jedynie likwidując podmiot ludzki. Tyle że jest to niemożliwe – skutkowałoby unicestwieniem samego Lewiatana; nawet najtężsi biurokraci i najwięksi władcy świata mają swe „Nieświadomości”. Walka z patologiami skutkuje tworzeniem nowych patologii.

Czym jest przeto psychoanalizowanie? To proste, to zajmowanie się tymi „nowymi” patologiami, powstałymi na gruzach tych, z których psychoterapii udało się już ludzi wyleczyć.

Psychoanaliza zajmuje się tylko trudnymi przypadkami, tymi, które na razie są nie do ugryzienia przez Lewiatana i jego armię. Z czasem te trudne przypadki staną się uleczalne przez psychoterapię, ale nastaną nowe z nowymi patologiami. Czy oznacza to, że psychoanaliza jest wieczna? Nie wiem, można np. wytępić wszystkich analityków każąc im słuchać Lewiatana. Z drugiej strony, chyba zawsze będą pijący alkohol, którzy nie będą wierzyć w wartość „nie-picia” – dlaczego mieliby nie pić? Lub inaczej, dlaczego Polacy mieliby być katolikami? Tu jednak natykamy się na „polityczność” samej psychoanalizy. Psychoanaliza określa się jako wróg, w sensie schmittowskim, w stosunku do Lewiatana i vice versa. Jest ona adwersarzem współczesności, a psychoterapia nie – psychoterapia jest sługą tejże.

Psychoanaliza odwrócona plecami do Lewiatana, co ma przed oczami? Nie patrzy tam gdzie Lewiatan, ale daje się oglądać przez niego (to wzór sytuacji paranoicznej). Co zatem ogląda? „Nieświadome”. Co z tym co ogląda robi? Przywraca temu godność, a to cel na wskroś polityczny – przywraca godność temu, co potępia Lewiatan. A czemu to robi? Bo psychoanaliza jest pragnieniem kierującym się ku temu, co pozbawione jest godności.

Gdy Tusk odebrał godność pedofilom uczynił ze mnie adwersarza, ustawił mnie w opozycji. Nie uczynił mnie jednak aliantem Kaczyńskiego, bo on z kolei odbiera godność, uwaga!, np. agentom SB.

Psychoanalitycy nie tworzą partii politycznej, lecz jeśli nimi naprawdę są, tkwią po uszy w obszarze „polityczności” – są za jouissance.

KP

P.S. Noszę się z pomysłem skompilowania wpisów i udostępnienia ich w formie książki. Co szanowni czytelnicy chcieliby sobie w niej życzyć?


6 Comments, Comment or Ping

  1. Spokojny

    Ja bym sobie życzył, żeby Pan nie pisał tej książki bo mnie zawiść zeżre. Niech Pan lepiej zostanie w formie bloga.

    Sierpień 26th, 2011

  2. wojtas

    Ja bym poprosił o odpowiedź na pytanie: dlaczego Freud to za mało. Czyli dlaczego nie stosować do Lacana brzytwy Ockhama.

    A jeśli chodzi o niniejszy wpis, to mam wrażenie, że zdefiniował Pan różnicę między psychoterapią a psychoanalizą w ten sposób, że to, co otwiera pacjenta na jego pragnienie to jest psychoanaliza, a to, co wtyka mu czyjeś pragnienie, to psychoterapia. Mam wrażenie manipulacji językiem. Psychoanalizę też prowadzą dziumdzie, tyle że mocniej zakamuflowane: „nie jestem dziumdzią, bo przecież mam dyplom psychoanalityka”. Można oczywiście powiedzieć, że tak naprawdę to one nie prowadzą psychoanalizy, tylko psychoterapię. Ale w ten sposób robi się z psychoanalizy pojęcie „nie do ruszenia”, poza krytyką, podobnie jak kiedyś komunizm. Polityka, czyli przepisywanie znaczeń.

    Sierpień 28th, 2011

  3. Spokojny

    Ja myślę, że to jest trudne dla analityka tak ciągle pacjenta rozczarowywać. Bo on nie domaga się patrzenia w dal. Chce sędziego, chce kogoś kto dookreśli, kto powie „co jest normalne”, powie „no i co z tym zrobić” i ogólnie jakoś życie ułatwi. Dziumdzie się nie maskują wcale aż tak bardzo. Przychodzi facet który rozwalił pannie drzwi jak go rzuciła. Terapeutka słysząc o tym w wywiadzie wstępnym wysłała go na tomografię. No i tu chyba o to chodzi.Nikt niczego nie udaje, od razu wiadomo kto jest normalny a kto wariat i nie ma dyskusji. On więcej nie przyszedł na szczęście, czyli jakoś jednak o siebie zadbać potrafił. Ale ta pozycja tak do końca do końca z nieobecnym sędzią, nieobecnym „tym kto wie co trzeba zrobić” chyba jest niemożliwa. Dziumdzia żyje we mnie. Zawsze zwycięży.

    Sierpień 29th, 2011

  4. Elka

    Praktyka psychoanalityczna ma jeszcze inne obszary niepokoju poza tym, że może prowadzić ją dziumdzia czy dziumdzio. Szkolenie psychoanalityczne, to nie proces uczenia się ale raczej nasiąkanie wiedzą, stopniowo i często bez możliwości uchwycenia klarownej granicy końca tego procesu. W dodatku wiedza ta pochodzi od tzw. „pomazańców”, czyli to co konstytuuje przyszłego analityka jest wynikiem wzajemnych relacji. Stąd, wydaje mi się mniej istotne, szukanie dowodów na wyższość psychoanalizy nad psychoterapią, od odpowiedzi na pytanie jak rozpoznać czy relacja, która uformowała tożsamość analityka była właściwa?. Jak wyznaczyć obszar (czy w ogóle taki margines istnieje) dla szkolącego się psychoanalityka, na osobisty wkład, element kreacji, we własnej praktyce psychoanalitycznej?

    Sierpień 30th, 2011

  5. Hannah

    Fajny pomysł z tą książką.
    Ja chciałabym przeczytać w niej co to jest psychoanaliza a co psychoterapia, czym się różnią od siebie, typologię psychoanalityczną mężczyzn i kobiet (z podaniem filmu, w którym dany typ można poobserwować) oraz jak należy postępować (ogólny kierunek) w zależności od typu, z punktu widzenia psychoanalityka i „zwykłego” ludzia.

    Wrzesień 1st, 2011

  6. Hannah

    I jeszcze w skrócie po co jest psychoanaliza.

    Wrzesień 1st, 2011

Reply to “Błogosławione „niewiedzenie” – po co jest psychoanaliza (6)”