Zasiadam dziś, by sprostować fałszywe mniemania jakie powstały na temat ostatnio poruszonych spraw. Nieugięcie powracał będę do kwestii serca ludzkiego bytu – do pragnienia. Wyłania się ono, gdy kompleks Edypa zaszedł był już na zawsze. Nie zniknął, o nie! Znalazł się pod spodem i na zawsze już tam będzie. I tak jak człowiek, który umarł, nie znika na zawsze, żyjąc dla nas w krainie cieni, gdzieś co Lacan nazywa miejscem między życiem a śmiercią, tak jest i z kompleksem Edypa. Oto umiera ojciec obdarowując nas spadkiem w postaci sumienia – jego głosu w nas.
Sokrates nazwał go swym dajmonionem i ze zdziwieniem skonstatował, że odzywa się (a więc ma postać głosu) tylko niekiedy, raczej rzadko. Odzywa się tylko, gdy zaczynasz iść nie tak, gdy zbaczasz z drogi.
Oto uwielbiasz jeść lub wypić – uwielbiasz, rozumiesz? Zatracasz się, chwytasz? Krzyczę przejęty ekstazą jedzenia, istnym orgazmem wyżerki: Kocham jeść! Mógłbym w tym stanie trwać i trwać i wzywam was wszystkie duchy, wszystkie moce świata, wszyscy Bogowie i bogowie, nie przerywajcie mi tego; niech jem, jem i jem…
Drogi komentatorze, to nie jest pragnienie. To co opisałem powyżej, to tylko jouissance, największa moc trzymająca ciebie i mnie, nas i was, w morderczym uścisku. Morderczym, ale jakże słodkim, jak bardzo słodkim…W tym uścisku wyrzekniesz się ducha i mocy, i bogów także. Zaprzesz się, jak napisano w Ewangelii. Nie, że o tych i o nich zapomnisz – odwrotnie, wezwiesz je na pomoc, by służyli trwaniu w tym. „Już za chwilę zaprzesz się mnie Piotrze”; „Ja! Panie mój, nie żartuj”. „Tak, Piotrze mój; chcesz trwać przy życiu, pomimo że zaraz przyjdą po mnie, choć jam sprawiedliwy. Piotrze! Ty trwasz w strachu. I nie zaprzeczaj! Kochasz swą żonę bardzo i dzieci twe też. Kochasz je bardzo, o wiele za bardzo, byś zobaczył, że przyjdą po mnie sprawiedliwego. Za niedługo mnie ukrzyżują, a ty weźmiesz swe dziatki do lunaparku lub pieprzył będziesz żonkę swą…i to w chwili gdy ja wyzionę ducha swego. Pamiętaj Piotrze, za bardzo jesteś przywiązany do życia, jesteś życia narkomanem. Jesteś przejęty strachem zamiast stanąć obok życia, jesteś przejęty współczuciem i miłosierdziem, za bardzo się litujesz byś umknął śmierci, w której trwasz.
Gdy tak jesz i jesz powtarzając bez końca: „Boże, jakie to wspaniałe”, nie wiesz, że umarłeś na wieki. Zaprawdę, powiadam Ci Piotrze, nie znasz smaku życia. Tak? To czymże jest ten smak? Pomyśl Piotrze przez chwilę; jesz te wspaniałe rzeczy, nie chcesz kończyć jedzenia (przypomnijcie sobie film „Wielkie żarcie” czytelnicy), ale…to północ w Getsemani – twoje dziecko napewno siedzi przy komputerze!
Co to znaczy? Ano tylko to, że: „kocham ciebie jedzonko, ale…ale mam dzieci. Kocham ciebie, ale… żegnaj”.
Miłość jest prosta (zajrzyjcie do listu św.Pawła do Rzymian po raz wtóry). Ona zniża jouissance do godności pragnienia. Dzięki niej jouissance ustępuje miejsca pragnieniu.
Dajmonion – głos w nas, głos naszego sumienia nie odzywa się często; nie zakazuje jedzenia ani picia, nie zakazuje palenia. Dajmonion używa jedynie spójnika „ale” w funkcji partykuły, nie tyle przeczącej, nie negującej, tylko negatywizującej, problematyzującej. „Nie masz pojęcia jak bardzo cię kocham Kareen, ale…jutro się rozstaniemy; Ojczyzna wzywa mnie na front, jest w potrzebie” mówi do ukochanej bohater niesłychanego filmu „Johnny poszedł na wojnę”, choć raczej należałoby go przetłumaczyć prawdziwiej jako „Johnny podjął swój krzyż”. Postać Johnnego kontrastuje, jest w kontrapunkcie do epizodycznej postaci kolegi w zapamiętaniu tańczącego z dziewczyną, z którą za niedługo wskoczy do łóżka. Pojawia się obok dajmonion ze swym „ale”, tyle że postać tańczącego go nie słyszy, a raczej olewa.
Zwykłe „ale” – tak niewiele mamy oznak podmiotowości, ale „ale” jest oznaką podmiotowości najczystszą, najsubtelniejszą. „Ale” to miejsce pragnienia, podmiotu pragnienia. To miejsce odcedzenia z tego czym jesteś, tego czegoś, co niemożliwe jest zabić, co odporne na śmierć, co zapewnia życie wieczne, co trwać będzie nawet gdy ciebie nie będzie.
Lacan ma wielu ojców. Dwóch najważniejszych to Jezus i markiz de Sade. Co ich łączy ze sobą? Wiedzą o istnieniu dwóch śmierci. Pierwsza jest bez naczenia. To smierć fizyczna, zwyczajne odlepienie się ciała, rozmycie się jego w materii. To tej śmierci, my ludzie zwyczajni boimy się na codzień. Boimy się utraty ciała, bo sądzimy że jest to pewnik naszej tożsamości, kontener dla naszej samoświadomości. Ale jest druga śmierć, równa śmierci każdego „ale” w nas. Wymyślamy bombę atomową bez udziału jakiegokolwiek „ale”, wymyślamy klonowanie bez żadnego „ale”, pozwalamy na adoptowanie dzieci przez pary homoseksualistów bez udziału, a nawet z zatartym istnieniem „ale” w ogóle.
Czym zatem jest druga śmierć? To stan kiedy braku przestaje brakować, kiedy nie ma już żadnego braku, kiedy jest już wszystko kosztem jakiegokolwiek nic.
Mógłbym pisać i pisać, bo wachlarz kwesti pięknie rozwinięty został. O śmierci pierwszej i drugiej mógłbym, mógłbym o tym, że każda miłość warta swej nazwy jest a-seksualna i hom(m)oseksualna, mógłbym w końcu napisać o dajmonionie-potworze w życiu psychotyków i dajmonionie-miłości w życiu zdrowych neurotyków, tych, którzy rozstali się z nerwicą. Ale o czym będę pisał? Na dziś nie wiem.
Więc, do zobaczenia.
KP
One Comment, Comment or Ping
Łatwo wychwalać postawę Antygony w szkolnej ławie, wezwanie do odpowiedzi częstokroć pokazuje ilu w śród nas- ludzi woli Ismenę .
Kwiecień 4th, 2011
Reply to “Kocham ciebie, ale…”