Miłe jest usłyszeć, że się jest mądrym. Tym bardziej, że połowę swego życia spędza się na udawaniu mądrości, połowę drugiej połowy na zabieganiu u innych o nią i dopiero drugą połowę drugiej połowy na korzystaniu z niej. Taki czas starożytni Grecy nazywali akme, więc może to wyraz jej mnie dopadł? Potwierdzeniem tego może być to, czego nie zaznają ludzie na dorobku, znają zaś bardzo dobrze ci, którzy z łask w końcu zaczynają zdawać sobie sprawę i korzystają z nich. Na imię temu zawiść. Tyle pierwszej refleksji.
Teraz druga – dlaczego gdy ludzie poznają się bliżej, to zaczynają pragnąć się mniej? Z punktu widzenia pragnienia nie powinni poznawać się bliżej. Winno obowiązywać przykazanie nie przekraczania granic intymności właściwej dla podmiotu. Pamiętajmy, pragnienie czyni zakaz. Rozkwita ono gdy istnieją przeszkody. Część tych przeszkód należy do samych właściwości bycia podmiotem. Najpierw moralność, która jawi się człowiekowi nie jako dobro, do którego się dąży, lecz przeszkoda na drodze do dobra danego człowieka. Tym dobrem jest i pozostaje satysfakcja właściwa temu a nie innemu człowiekowi. Moralność zawsze nazywa to dobro hedonizmem i obrzydza każdemu z nas satysfakcję, której doświadczamy. Paradoks leży w tym, że moralność nie znosi się ze szczęściem, satysfakcją, ekstazą. Lecz nie śpieszmy się za bardzo, ta sama moralność czyni nas, poprzez swoją funkcję, istotami pragnącymi szczęścia. Wyrzuty sumienia, poczucie winy, to okrutny tyran czyniący z nas obrzydliwych hedonistów, równocześnie zakazujący nam stawać się nimi. O dalszych przeszkodach przyjdzie zapewne jeszcze nie raz pisać. Dodam tylko, że inna część przeszkód staje do dyspozycji naszego Ja – możemy przecież nie pozwolić sobie na szperanie w czyjejś komórce, nauczenie się rozhasłowywania osobistych kont na komputerze, wypytywaniu kogoś gdzie był i po co był itd. Gdy przekraczamy te przeszkody jedna po drugiej, na końcu drogi natykamy się na dziwnie „brudną” satysfakcję władania kimś, kontrolowania kogoś, okradania z tego, co tylko jemu przynależne. Podłożem tej satysfakcji zawsze jest seksualność, ale „mroczna” satysfakcja, o której mowa, potężniejsza jest od orgazmu. Tym jest jouissance, osobiste dobro.
Od wielu lat, właśnie mija 20 lat od tej chwili, nazywa się mnie mistrzem lub guru, ostatnio uraczono mnie zaszczytnym epitetem pioniera. O Panie! Wybacz im, bo nie wiedzą co mówią! Po pierwsze, nie mam haremu, a nie długo minie 30 lat, odkąd jestem z jedną żoną. Po drugie, grona mnie słuchającego czy czytającego, nie zmuszam do zapisywania mi majątków, kosztowności itp. dóbr, nie mam niewolników jak Platon czy Arystoteles, bliżej już raczej mi do Sokratesa mówiącego za poczęstunek. Po trzecie, nie usiłuję nikogo zatrzymywać, lub inaczej, nie wykorzystuję przeniesień.
I o tym jest dzisiejszy wpis. Można bowiem odnieść wrażenie, że jestem wyznawcą psychoanalizy. Wybaczonoby moje zakochanie się w psychoanalizie, fascynację nią („przejdzie mu”, myśli się wtedy), ale nie wybaczonoby wyznawania psychoanalizy. Tymczasem jestem „wyznawcą” psychoanalizy o tyle, o ile ona zrobiła coś dla mnie, o ile pozwoliła mi odnaleźć siebie na drodze swego pragnienia. I tylko tyle.
Więc jeżeli już mam cokolwiek głosić na jej temat, to będzie to mówienie, że nie jest ona żadnym dobrem najwyższym i nawet nie największym, że nie obiecuje, tym bardziej nie zapewnia, zbawienia. Ma na swym koncie większe lub mniejsze grzeszki, odpowiada w części za „psucie świata”, głosząc dogmat o popędach cząstkowych i satysfakcjach cząstkowych, w ten czy inny sposób wprowadza do gry wszystko jednoczący i nadrzędny popęd główny, jedni nazywają go popędem genitalnym, inni pragnieniem analitycznym, a wszystko to okrasza się nadaniem przez dzisiejsze stowarzyszenia psychoanalityczne członkostwa honorowego Freudowi. Dokładnie tak samo jak czyni to dzisiejszy Kościół Katolicki, który przypomina wielkie stowarzyszenie, odkąd nadano jego szefowi prawo bezdyskusyjnego objawiania prawd, czyniąc w ten sposób swego założyciela i fundatora Wielkim Członkiem Honorowym Kościoła Katolickiego. Od tego czasu postępuje zepsucie tego świata – nadanie rangi jedynego autorytetu przewodniczącemu stowarzyszenia, odsyła w niebyt wszelkie autorytety równoległe. To jest podstawowy mechanizm erozji Imienia Ojca.
Pragnienie Antygony jest i może być tylko Jedno. Nie istnieje pragnienie antygoniczne. Pragnienie Sokratesa było i jest tylko Jedno. Nie istnieje pragnienie sokratejskie. Pragnienie Freuda było i jest tylko Jedno. Nie istnieje pragnienie freudowskie. Każde pragnienie psychoanalityczne jest, bo inaczej być nie może, przede wszystkim pragnieniem psychoanalityka. Wszystko co zasadniczego dzieje się w psychoanalizie bierze się z tego, że analizant pragnie i psychoanalityk pragnie, a pragnienie psychoanalityka nie jest jakimś pragnieniem lacanowskim czy nawet pragnieniem Lacana (na zawsze pozostanie ono enigmą). Wszystko dlatego, że nie istnieje Inny Innego, istnieje tylko Inny powoływany do życia pragnieniem analizanta, a lokowanym tylko w analityku.
Dałem aluzję do tego w tytule poprzedniego wpisu, trawestując: W bezliku dróg, trwa tylko „Bóg”, bynajmniej nie Lacan, Klein, czy ktoś najwspółcześniejszy. Nawet nie Freud, bo był to tylko pierwszy z Mojżeszów (zabity, przypominam. Przeczytajcie uważnie Człowieka imieniem Mojżesz), tym, któremu dane było bez własnej psychoanalizy, wyartykułowanie jej. Gdy chcę poczuć te momenty olśnień, sięgam np. po świętą Teresę z Avila, wnuczkę nawróconego na siłę Żyda. Dlatego tak bardzo cenię Lacana, dla jego olśnień jak to: „nie istnieje Inny Innego”, nawet jeśli okrzykniecie nieomylnym papieża i uczynicie go Innym Innego. A także dlatego, że powiedział w końcówce swego życia „nie jestem lacanistą, jestem freudystą”. Lacan jest co najwyżej Innym psychoanalizy, też nie miał analizy lacanowskiej za sobą.
Tylko nie ocenzurowywane artykułowanie tego daje szansę na nie czynienie z psychoanalizy kolejnego Kościoła.
KP
PS. Ważne by nie przegapiać znaczących chwil. Dla tych, którzy głowią się nad tym, kim jet ten gość prawiący mądrości na blogu, podaję adres strony, na której znajdują się fragmenty książki tego gościa, bynajmniej nie o psychoanalizie, jedynie o rodzie Pawlaków: www.aleksandrowicz.ubf.pl
2 Comments, Comment or Ping
Jak pokazuje Biblia to uczniowie budują Kościoły nie mistrzowie. Ba i każdy uczeń tworzy wyjątkowy, i absolutnie zgodny z myślą mistrza Kościół. Cholera tylko dlaczego ten Mistrz przeważnie jest uśmiercony ?
Marzec 1st, 2011
Uderza mnie to co mówisz o tyle o ile niechętnie odnajduję się w naszym doświadczeniu na miejscu św. Piotra i jego ziomków, kiedy Jezus mówi tymi słowy: „Zaprawdę powiadam ci, iż tej nocy, pierwej niż kur zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz…”, co więcej – „Wy wszyscy zgorszycie się ze mnie tej nocy”. Do tego czasu byli jego uczniami, zauważmy, że a-POstołami stali się dopiero PO zdradzie, czy jak to się „twardo” w psychoanalizie mówi – PO zabiciu Ojca… To przez akt wyłania się pragnienie „i nie ma w tym nic sprzecznego dlatego, że akt potwierdza się przez swoje następstwa, nie przez swój gest… Inaczej mówiąc, w momencie, w którym dokonuje się gest nie wiadomo jeszcze, czy będzie on aktem” – to za Soler, która dalej mówi o „innym powodzie” jako nagłej potrzebie podarowania tzw. trzeciej satysfakcji – co odczytuję jako wyłonienie się pragnienia analitycznego – podmiotu, który „jak mógłby ją komuś podarować, jeśli sam nie wypróbował jej we własnym zakresie?”. Porównajmy to co powiedziała podczas Dni EPFCL, z pięknym fragmentem z „Etyki” Lacana: „To co musi dać analityk, nie tak jak partner w akcie miłosnym, jest czymś, co nawet najpiękniejsza narzeczona w świecie nie może przezwyciężyć, to znaczy to, co ma. A jest to nic innego niż jego pragnienie, podobne do pragnienia analizanta, z tą tylko różnicą, że jest to pragnienie doświadczane.”
Marzec 3rd, 2011
Reply to “rzecz dla zuchwałych”