Finito!, chciałoby się rzec i udać na urlop. Jest tyle rzeczy nie do zrobienia, że nie przestaje się o tym nie myśleć, pozwólcie na ten wymyślony przeze mnie na poczekaniu aforyzm. Tomas chciałby, bym ciągnął temat ad inifinitum. Tak zgadzam się, „Zosie Samosie” istnieją i można by sklecić na temat pań Samoś całkiem udatny wpis. Aliści pozostając przy Tuwimie należy stwierdzić, że panowie „Murzynkowie Bambo” także istnieją. To podstawowa wada wszelkich typologii – do już obecnych zawsze można dodać następny typ. Tylko czy istnieje granica tego nieskończonego ciągu? To nie błąd! Czy jest do pomyślenia jakieś ograniczenie nieskończoności? No to powiem, że tak. Jest nim brak znaczącego. I tenże brak oznajmia o końcu pisania, lub co ważniejsze, o nienapisowalności czegoś.
XX, z samego znaku tylko kobieta, prosi o coś jeszcze. Musi mieć o mnie wielkie mniemanie, ale mimo tego mniemania muszę powiedzieć, że nie zgłębiałem tych zagadnień w pakiecie. Zarabianie za mało, owszem – nie ma to jak sumienie: znacznie mniej nas karze za winy, za to gnębi nas nieustannie za najdrobniejsze nawet niepowodzenia. Dlaczego? Postaram się niedługo na to odpowiedzieć. Dlaczego nie wszystkim się farci? Bo jesteśmy, my wszyscy, obiektem klątwy. Przecież jeden fart to o wiele za mało, a jeśli w ogóle dotyka tylko nas, to sumienie żyć nam nie daje do końca życia. Jesteśmy gatunkiem przeklętym, wszelako mamy farta po to, by nie mający go nam go zawiścili. Człowiek nie jest u siebie w domu ani w kulturze, ani w naturze. Psucie dzieci? Szanowni Czytelnicy! Psuć można tylko to, co już jest doskonałe, skończone. Jeśli niedoskonałe i nieukończone powstaje, to wtedy naprawiamy. Gdy Bóg w Genesis tworzył, to zaraz potem stworzenie afirmował: „i jest dobre” , zatwierdzał. Zaraz potem się wszelako połapał co do istoty błędu i skaził to „dobre” zepsuciem, tak tworząc scenariusz, by jabłko zostało zerwane. Wniosek? Jeśli chcesz niepsuć dziecka, to traktuj je od początku jako nadpsute – wtedy wiesz po co jesteś rodzicem. Nasze miejsce w strukturach społecznych? To dalszy ciąg klątwy – wieczny rozdźwięk między jednostką a społeczeństwem. Środek zaradczy? Kup społeczeństwo czymś, co uzna ono za godne bycia Rzeczą interesującą, cenną. Aliści, zanim to coś kupi, ty masz to stworzyć, wszelako nie na zamówienie grupy, kamaryli, sitwy, czy ogółu obywateli. Zrób coś z niczego, to, czego nie zamawiano. Niech to Coś będzie Dobre, może być Piękne, lecz z pewnością musi być Znaczące. Wtedy to kupią, uznają i…pozwolą Ci być jednostką. Ale na Boga samego! Nie mylcie tego ze współczesną kreatywnością, bo jej szajs dzisiejszy polega na tym, że chcą od Ciebie kreatywności na zamówienie, a na dodatek nazywają to kreatywnością zamiast efektywnością. Twórzcie Coś z Niczego, ex nihilo.
Lecz klątwa to klątwa, większość zbyt przejęta klątwą i tak powie: „ja nie mam talentu”. Coś więc Wam powiem. Ja nie miałem talentu do 28 września 1988 roku.
Dość na razie mych dumań. Tytuł dzisiejszego wpisu do czegoś zobowiązuje. To aneks do klątwy i jej fundamentalnego skutku: para kobieta-mężczyzna nigdy nie może być czymś skończonym, coś w niej zawsze szwankuje.
Oto w dzisiejszych „WO” czytam list od Emilii i utykam na tezie tego listu, którą sprowadzam do tego, co autorka ujęła w banalnym sylogizmie: dlatego kobietom tak opornie idzie wkraczanie na salony polityczne (lecz mogłoby tu być cokolwiek innego), bo..po prostu wyprano je z ambicji.
Podporą dla tej tezy jest konkretne doświadczenie. Pani Emilia odwiedziła dom, w którym miała popracować jako baby-sitterka i podczas rozmowy wstępnej była świadkiem następującej sceny. 3-letnia dziewczynka zaczęła uderzać w blat stolika zabawką coś tam imitując. Mama dziecka rzekła na to: „Marysiu, jesteś dziewczynką, dziewczynki są delikatne i nie hałasują”, po czym zabarała jej konika. Za chwilę pojawił się 5-letni synek i rozwalił z wielkim hukiem wieżę z klocków. Towarzyszył temu komentarz mamy: „Ach, ci chłopcy, tyle mają energii, ciągle hałasują”. Czyli syn nie został skarcony. To wydarzenie odmieniło poglądy pani Emilii i uczyniło ją zwolenniczką parytetów.
Pomijam subtelności tego wydarzenia, które, gdybym miał odpowiadać na taki list podsumowałbym tak: Szanowna Pani Emilio, proszę zwrócić uwagę, że pobłażliwość mamy skierowana jest nie wobec chłopca, tylko wobec syna. Nie każdy chłopiec jest jej synem. Pani wnioski byłyby właściwe, gdyby osobą pobłażającą była nie matka, tylko „obca” kobieta. Proszę nie zapominać o zasadzie, którą potwierdza cała ludzka kultura – matki pobłażają synom, w efekcie czego uszkadzają ich „męskość”. Te same matki wściekle za to nie pobłażają synom innych matek, czyli robią dokładnie to, czego sobie Pani, jako nie matka obserwowanego chłopca, akurat sobie życzy. Te same matki krytykują swe córki, jak większość matek świata, nie za to, że są dziewczynkami, ale za to, że niedługo będą…kobietami, młodszymi i być może piękniejszymi niż one.
Mógłbym jeszcze zanalizować kilka innych niuansów obrazujących szczególnie wyraźnie coś takiego jak logikę znaczącego, czyli użyte przez mamę słowo „dziewczynka”, ale odbiegłoby to za daleko od tego, o czym jest dzisiejszy wpis.
List ten unaocznia dokładnie to, co niedawno omawiałem jako zazdrość o członek, pewną reprezentację Minusa, oraz sposób rozwiązywania dylematu przezeń inicjowaną. Pisałem ostatnim razem o kobietach, które nawracają mężczyzn na ich religię, religię kobiet. Pani Emilia w wyniku tego doświadczenia nawróciła się, jak niestety większość kobiet, na religię mężczyn, religię „niechlujności, niedelikatności, krzyku, wdrapywania się na drzewa”. Jednocześnie odwróciła się od religii „delikatności i nie hałaśliwości, nadmiaru energii”. Nie można bowiem jednocześnie żądać hałaśliwości i delikatności, niechlujstwa i czystości.
List ten i uwagi piszącej to kolejny przykład klątwy rzuconej, hen hen dawno temu na płeć, z chwilą, gdy w czasie „zero” swego wyłonienia się, została przeklęta jako byt nie do końca udany – dwie płcie to byty, które nie mogą stworzyć pary do końca udanej. To finalne udanie się od początku próbuje się napisać, ale nie dochodzi do skutku, zanim się zacznie.
KP
PS. Zaskakujące zdanie z tytułu wpisu pochodzi od Lacana.
2 Comments, Comment or Ping
Skwituję to dzisiejszym lapsem: „wszystko mi wystarczy”. Encore, monsieur Christophe!
Luty 7th, 2011
:)
Luty 7th, 2011
Reply to “Post scriptum, czyli jest coś, co „nie przestaje się nie być pisanym””