przerażenie życiem


Eluana dziś się odmienia wszędzie. Żyła przez ostatnie 17 lat czy nie żyła? Pytanie, choć wygląda na paradoksalne, gdy spojrzeć na nie nieco inaczej paradoksalne nie jest. Sąd Najwyższy Włoch uznał, że Eluana nie żyła od 17 lat. Co przeto żyło przez te lata dłużące się dla jej ojca w nieskończoność? Czy można żyć i nie żyć zarazem? Z jednej strony życie, z drugiej nie-życie. Jednym słowem, zagadka popędu śmierci.

Tysiące lat żyjemy we wpajanym nam przekonaniu, że życie jest skończone i że akt śmierci kończy je w wymiarze doczesnym. Wielkie systemy religijne uczą ponad to, że po dłuższym lub krótszym okresie nie bytu, życie zostaje przywrócone, odrodzone. Jest ono inne niż to doczesne. Szaleństwo dyskursu naukowego wraz z jego ramieniem, którym technologia jest, wkroczyło na teren, w którym nie obowiązuje żadna definicja śmierci. Mówiono przez tysiąclecia, śmierć jest wtedy, gdy kończy się życie biologiczne – oddech zanika, serce przestaje bić. Jakie to wszystko było proste! Dziś powiemy – ile istnień ludzkich pogrzebano mordując je. Nie wiedziano, że oddech można przywrócić i serce pobudzić ponownie do bicia. Dziś mówi się, że płaskie EEG, czy coś innego płaskiego, bezwzględnie świadczy o śmierci. Od niedawna wiemy, że też nie. Tu i tam ktoś obudzi się z długiego bezsennego snu po 15 latach, nawet 20 latach, jak gdyby nigdy nic. Trochę Łazarzy chodzi po świecie czekając na ponowną śmierć.

Przypadek Eluany każe powiedzieć – życie jest wieczne, ludzie! Ono nigdy nie umiera, nigdy nie znika. Jest tak jakby życia nie można było zabić, choć uśmiercić już tak. Z wyroku Sądu, Sądu Ludzkiego, a nie Bożego, który okazuje się za słaby na to – życie zostało uśmiercone. Lecz nie zabite.

Ci, co przez 17 lat obcowali z Eluaną (z Eluaną? Czy wiemy co mówimy?) patrzyli na to, co jest czystym Realnym – życie w swej materialności, życie na poziomie komórkowym i tkankowym. I nic poza tym. Podtrzymywane technologią trwa w nieskończoność – ile może tak trwać? Bez widzenia, słyszenia, bez dotyku, samku i węchu. Trwa, ale bez bycia.

Każą najbliższym, ale i nam bliźnim, wierzyć, że ta „pulpa” komórkowo-tkankowa jest ze swej istoty byciem też. Nie mówią jednak czym bycie jest. Ten byt bycia jest dla nich samym Symbolicznym. W psychoanalizie mówimy „symbol jest śmiercią rzeczy”, bycie przeto jest cząstką śmierci w życiu przekazaną nam przez rodziców w akcie poczęcia. Obcujemy z nią w sytuacji Eluany, patrząc na życie, ale nie jej życie, czy też zycie pozbawione jej, zaczynamy uporczywie myśleć o śmierci.

Religie próbują Zrealizować Symboliczne (Bycie) Wyobrażeniowego (Duszy). RSI. Próbują przekonać, że Bycie Duszy jest wieczne. Być może! Jeśli tak, to jest ono wieczne kosztem Eluany. Eluany nie było przez 17 lat, ale bycie jej duszy było, mówią.

Psychoanaliza i religia stoją na przeciwnych biegunach. Gdy religia stara się coś Zrealizować, psychoanaliza stara się Usymbolizować, usymbolizować bycie Eluany, powiemy. Symbolizować dzięki niej, dzięki temu, że dowiadujemy się od niej o jej byciu. A gdy nie dowiadujemy się, to pozostaje jedynie uszanować „jej” decyzję”.

Więc bądźmy cisi nad jej trumną. Poniekąd wszyscy jesteśmy Eluaną. Będąc nosicielami cząstki śmierci, choćby w postaci imienia nadającego indywidualność „pulpie” życia, zygocie, możemy i umieramy, by przerażenie życiem nas nie zabiło.

K.P.


26 Comments, Comment or Ping

  1. Przemysław Szubartowicz

    Zacytuję, co już o tym napisałem gdzie indziej. Ciekawe, że ktoś (anonim internetowy – typowe), opluł mnie, że argumentuję niczym bohater III Rzeszy… Zatem cytuję własne słowa publicystyczne:

    Kościół katolicki, a wraz z nim poprawna politycznie większość polskiej opinii publicznej nie zrozumieli dramatu pozostającej przez siedemnaście lat w stanie wegetatywnym Eluany Englaro, która zmarła we Włoszech. Przerażeni śmiercią, reagujący trwogą na samo wspomnienie o śmierci, niedopuszczający do siebie oczywistości, że sami kiedyś przestaną istnieć, tak zwani obrońcy życia pozostali ślepo oddani ideologii, która za nic ma godność człowieka. Nic ich nie obchodziło, że ciało Eluany noszące martwy mózg zasługiwało tylko na litość, co dobrze rozumiał jej ojciec, który przez te wszystkie lata z ogromnym poświęceniem opiekował się swoją córką obserwując z bliska powoli umierającą nadzieję.

    Obrońcy życia bronią jakichś Zasad, przez co bardziej przypominają fanatyków niż humanistów. Patrząc na katolickiego bojownika Tomasza Terlikowskiego, który z płonącym wzrokiem, w uniesieniu, drżąc krzyczał, że mord trzeba nazywać mordem, nie miałem wątpliwości, że taka agresywna postawa coś chce ukryć; że jest zasłoną dymną, za którą skrywa się jakiś lęk. Przed czym? Być może przed tym, że próba zainstalowania eutanazji, czyli dobrej śmierci, w nowoczesnym społeczeństwie może być równoznaczna z detronizacją istoty nadprzyrodzonej zwanej Bogiem, który ? jak wynika z lektury Biblii ? niekoniecznie jest miłosierną miłością. O ile bowiem przerwanie wegetacji Eluany było właśnie aktem podmiotowej miłości, o tyle walka o utrzymanie jej przy trwaniu okazała się symptomem narcystycznej potrzeby zachowania siebie w dobrym samopoczuciu pod osłoną religijnego alibi.

    Jakże niepewnie musi się czuć Watykan w swojej misji obrony Zasad, skoro ustami abp. Alberta Malcolma Ranjitha, sekretarza Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, stwierdził, że „każdy, kto zaangażowany jest w doprowadzenie do śmierci Eluany Englaro, jest ekskomunikowany”, wymieniając w tym kontekście polityków, lekarzy, sędziów Sądu Najwyższego i członków rodziny chorej. Zdaniem tego wysokiego funkcjonariusza Kościoła katolickiego, „Włochy, podobnie jak cały Zachód, stają w obliczu ryzyka postępującej kultury śmierci”. Słowa „kultura śmierci” służą jedynie temu, by nie powiedzieć jasno, że Zasady nie wytrzymują próby rzeczywistości, o czym doskonale wiedzą pacjenci onkologiczni pytający retorycznie: gdzie jest ten wasz Bóg, gdy mdlejemy z bólu?

    Nikomu, zwłaszcza watykańskim funkcjonariuszom i katolickim teoretykom, nie życzę, by dylematy etyczne oraz kwestie życia i śmierci byli zmuszeni rozpatrywać pozostając w stanie urągającym człowieczeństwu. Póki jest im dobrze, a do śmierci daleko, mogą bezpiecznie grać obcymi im tragediami.

    Luty 14th, 2009

  2. Tolek

    W nawiązaniu, choć sprawa trochę inna – widziałem kiedyś wywiad z prof. Hołówką dotyczący aborcji i niepełnosprawnych dzieci. I on powiedział coś, co, mam wrażenie, przystaje do tej sytuacji. Powiedział mianowicie, że kiedy słyszy, jak katolicy mówią, że w niepełnosprawnym umysłowo dziecku objawia się dla nich wyjątkowość człowiecza, to jego bierze przerażenie.

    I coś w tym jest. Bo żeby w bezwładnym, beznamiętnym ciele, albo też niedorozwiniętym umysłowo dziecku (a przecież chodzi tak samo o ciężko niedorozwinięte dzieci) widzieć cud życia bożego, to w istocie trzeba pewnych rzeczy bardzo nie chcieć widzieć.

    Niech żyje życie! Alleluja!

    Luty 14th, 2009

  3. Mieszko

    Zastanwiające są dla mnie powyższe wypowiedzi. Z jednej strony pojawia się tu określenie „przerażeni śmiercią”, odnoszące się rzekomo do zwolenników „ideologii” Kościoła katolickiego. Jest to dla mnie o tyle niezrozumiałe, że w istocie nie idzie tu o samą Eluanę i jej „przerażającą” śmierć, bo z katolickiego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia, czy nastąpiłaby ona za 10, 20, 30 czy 40 lat, bo wobec braku realnych (to słowo należy podkreślić, bo cudów katolicy nie wykluczają) szans na powrót do pełnej (słowo ‚pełnej’ również należy podkreślić, bo trzeba być bałwochwalczym scientystą by ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że żadne przejawy świadomości nie mogły „w niej” mieć miejsca) można w miarę spokojnie stwierdzić, że jej „misja” na ziemi faktycznie skończyła się te 17 lat temu. Zrobiła to co zrobila, dobrych uczynków więcej mieć nie będzie. Dlatego istota problemu nie tkwi w samej śmierci, a w fakcie zabicia, to jest dyskrecjonalnej decyzji jednostki ludzkiej o ostatecznym zakończeniu wszelkich procesów życiowych. Nie uważam tego za przejaw „przerażenia śmiercią”. Wprost przeciwnie – i tu nawiąże do drugiej wypowiedzi – to decyzja o zabiciu jest przejawem przerażenia, z tym że nie śmiercią, a cierpieniem. Historia naszej cywilizacji dowodzi – jak pisał Charles Taylor – zasadniczej ewolucji moralności. To, co proces ten napędza, to nie zmiana naszego stosunku do śmierci, bo ten jest jak mniemam niezmienny, a narastające „przerażenie” cierpieniem. W efekcie tworzy się cywilizacja, która każdego człowieka stara się chronić przed „wszystkim, co widoczne zaczyna być we wszelkich sferach ludzkiego działania, od kodeksu ruchu drogowego po „humanitarne” metody uśmiercania. Twierdzenie zaś, że ‚aby w „niedorozwiniętym umysłowo dziecku […] widzieć cud życia bożego, to w istocie trzeba pewnych rzeczy bardzo nie chcieć widzieć” ‚, jest w istocie stawianiem znaku równości między życiem a „pełnią życia”, co, proszę wybaczyć nielubianą analogię, od razu budzi skojarzenia z ruchem eugenicznym i III Rzeszą (nazim przecież nie dostrzegał „w niedorozwiniętym umysłowo dziecku” „cudu życia bożego”. Jednym słowem, Niech żyje życie, ale tylko jeśli jest fajne!

    Luty 15th, 2009

  4. Tolek

    No to jedziemy!

    Komentarz jest przypisem do wpisu. A tenże, podobnie jak mój skromny przyczynek, mówi o czymś zgoła innym niż aborcja i eutanazja, a zwłaszcza przymusowa aborcja i eutanazja dla wszystkich niespełniających norm szczęśliwości (czyli kogo? jestem zdrowy, a jednak wpisuję się na blogu psychoanalitycznym, a nie milionerskim). Nie dostrzegam w swojej wypowiedzi wytycznych perskryptywnych typu: tak, dziecko niedorozwinięte – usunąć, skasować, zadźgać, zmielić i wyrzucić na śmietnik, co, jak rozumiem (och, III Rzesza, cóż, komu się budzą skojarzenia, temu się budzą; a przy okazji pamiętajmy, że „metajęzyk nie istnieje”), się mi tu imputuje.

    Rozumiem, że z powyższego wynika – a ponieważ nie chciało się brać mojej wypowiedzi w wersji soft, to i ja sobie pozwolę – że totalnie pokiereszowany genetycznie płód (dziecko), który będzie sobie żył ileś tam lat (jeśli krótko – źle, jeśli długo – jeszcze gorzej, dla rodziców rzecz jasna), to należy bezwględnie (opcja ‚soft’ wyłączona – przypominam) poświęcić całe swoje życie, a z pewnością większą jego część (bo, jak zgaduję, na tym to pewnie polega) i troszczyć się o nieszczęśliwe niewątpliwie dziecię (pomijając sprawy materialne, że nie każdy radzi sobie finansowo z opieką nad zdrowym dzieckiem).

    I oczywiście, zdarzy się, jak się zadarza, przypuszczam, para rodziców, która w tym niewątpliwym krzyżu/losie (pamiętajmy, że nie wszyscy na tej planecie są członkami Kościoła Katolickiego) odnajdzie spełnienie. Wszak najpierw proponowałbym zostawić pole do wyboru, wyboru który w każdym przypadku będzie dramatyczny. Bo coś mi się widzi, że najczęściej to nie rodziców dzieci prosi się o komentarz w tej sprawie, tylko rzeczonego księdza/biskupa/papieża, który z wysokości swej dogodnej godności rzuci odpowiednie orzeczenie/anatemę na niepokorne owieczki. Rozumiem, że po prostu w tej sytuacji nie ma dylematu. Roma locuta causa finita.

    A teraz trochę inaczej. Otóż zdarzyło mi się kiedyś (całkiem przypadkiem) być w ośrodku dla niedorozwiniętych dzieci i, owszem, moją pierwszą reakcją było przerażenie. I powiem to otwarcie, nie wiem, jak zdefiniować życie ludzkie, godność itd. Część z tych osób, była po prostu nienajbystrzejsza, ale byli też tacy, którzy żyli stanem raczej wegetatywnym. I tym moim przerażeniu rozumiem, że ktoś może po prostu nie chcieć mieć dziecka, które będzie przez te kilka lat (lat?) jedynie krzyczeć, dostawać ataków, robić pod siebie itd., bez większej szasny na rozwój. A że nawet zasobni rodzice nawet zdrowych dzieci czasami ich nie chcą („ojcze, czy nie widzisz, że płonę?”), to zdarzają się też tacy rodzice, a myślę, że nie nadwyrężam niczyjego poczucia prawdopodobieństwa, którzy nie dość, że nie będą mieli na to środków, nie będą mieli na to chęci. I z pozycji tego przerażenia (zarówno śmiercią, jak i życiem) pozwalam sobie kwestionować cudzy brak zwątpienia. A zwłaszcza porównania z III Rzeszą, które służą tylko temu, żeby nie myśleć.

    A ponieważ krążymy wokół dzieci, śmierci i Kościoła, to pozwolę sobie przypomnieć, że ileśtam lat temu nieodżałowany Jan Paweł II zakazał ludziom w Afryce (tu akurat, mimo swych gemańskich afiliacji, nie mam, o dziwo!, wątpliwości) używać prezerwatyw, nawet małżonkom, mimo że w niektórych regionach zakażenie AIDS sięga 40-50%. Tym samym skazując, hmmm, dziesiątki, setki tysięcy, a może nawet więcej malutkich dzieciątek na śmierć niewątpliwie przedwczesną (jakkolwiek życie w Afryce nie przedstawia najszczęśliwszego obrazu). Nie trzeba było eutanazji, nie trzeba było aborcji. Wystarczyło uchylić furtki. No, ale cóż, czystość doktryny i bezwzględność watykańskich mędrców nie pozwoliła na to. Zaraz, z czym mi się to słowo „czystość” kojarzy…?

    Luty 15th, 2009

  5. Mieszko

    W takim razie gwoli sprostowania. Po pierwsze, nie idzie o aborcję i eutanazję, tyle o filozoficzną podstawę zdania: „żeby w bezwładnym, beznamiętnym ciele, albo też niedorozwiniętym umysłowo dziecku […] widzieć cud życia bożego, to w istocie trzeba pewnych rzeczy bardzo nie chcieć widzieć”. Sęk w tym, że wedle Kościola każde życie ludzkie jest cudem. Tchnienie duszy w ciało dokunuje się bez względu na genetyczne upośledzenia. Dlatego też wartość każdego życia jest identyczna. Pan pogląd ten kwestionuje, uznając, że życie upośledzonych cudem nie jest. Ma zatem inny status aksjologiczny niż życie tzw. normalnych. A taki oto pogląd leżał u podstaw eugeniki. Po drugie, „z powyższego wynika”, że mamy zakaz zabijania takiej osoby. I tyle. To co innego niż „bezwględny nakaz poświęcenia całego swojego życia, a z pewnością większej jego części i troszczenia się o nieszczęśliwe niewątpliwie dziecię”. Przykład Eluany pokazuje, że pewne instytucje zajmują się takimi ludźmi. Po trzecie, w moich komentarzach nie piętnuję ludzi, którzy w skrajnych przypadkach podejmują trudne decyzje, bo mam dla nich ogromne współczucie (tu pewnie Pana zaskoczę) zrozumienie. Piętnuje natomiast pewien tok rozumowania, dla niektórych bowiem owo współczucie czy zrozumienie daje asumpt do krytyki zasad moralności chrześcijańskiej (czy też ściślej – katolickiej). Tymczasem to właśnie owe zasady czynią te sytuacje trudnymi i to one rodzą w nas współczucie. Gdyby ich nie było, pozbywanie się pewnej kategorii osób byłoby normą. Kościół zresztą, o czym zdają się zapominać wszyscy jego krytycy, potępiając tego typu działania (bo Ewangelia nie daje Mu innego wyboru – etyka chrześcijańska jest etyką absolutną) zawsze oferuje im rozgrzeszenie w wypadku szczerego żalu za grzechy. Po czwarte, w kwestii „afrykańskiej” dokonuje Pan przysłowiowego „odwrócenia kota ogonem”. Kośćiół, jak Pan wie, zakazuje współżycia przedmałżeńskiego, czyniąc czystość najpewniejszym zabezpieczeniem przed AIDS. Oczywiście, można założyć, że nikt się w Afryce do tego kościelnego zakazu nie stosuje i wszyscy kopulują na lewo i prawo, ale broń Boże nie w prezerwatywie, bo Kościół zakazuje. Na szczęście zdrowy rozsądek i dane statystyczne (chodzi o współczynnik zachorowań na AIDS w różnych regionach Afryki -w rejonach objętych misjami katolickimi jest on znikomy, najwyższy natomiast jest w RPA, gdzie katolików jest 7%) mówią co innego.

    Luty 15th, 2009

  6. Tolek

    Owszem, nie zgadzamy się w kwestii wyjściowej. Dla katolików życie ludzkie jest cudem, bo dał je Pan Bóg, każde życie ludzkie jest obdażone duszą i należy je chronić. Otóż mogę się po prostu z tym nie zgadzać, bo np. nie wierzę w istnienie duszy nieśmiertelnej. I tym samym obraz stękającego we własnych odchodach metrykalnego mężczyzny nie budzi mego entuzjazmu jako ?cudowny? i w tym sensie cudem nie jest i, voila, sens mojego pierwszego wpisu. Nie wyklucza to, w czym obaj się zgadzamy, że mogę kochać tęże istotę jako swojego syna. Ale gdzieś te niecudowności też mają swoje miejsce i wyłączanie ich z dyskusji jest zaciemnianiem obrazu. Co więcej, śmiem twierdzić, że sprzątanie po kimś takim ani cudowne, ani miłosne, ani boże nie jest (chyba, że jestem już blisko świętości, wtedy wszystko może mi się wydać czyste i, proszę wierzyć, jestem skłonny to przyjąć, choć to wybitnie rzadkie).
    Powiedzmy zatem, że jestem utylitarystą. Oczywiście, pierwsze co się nasuwa w takim przypadku, to myśl, że skoro dopuszczam zabicie jednego niepoczętego dziecięcia z uwagi na brak odwagi rodziców (na przykład), to równie dobrze mógłbym dopuścić zabicie ich wszystkich w każdej niewygodnej dla rodzica/państwa sytuacji i, jak domniemywam, właśnie to jest podstawą przeskoku w Pana argumentacji do eugeniki. Otóż twierdzę, że podobna argumentacja jest równa mówieniu, że jeśli ktoś nie wierzy w Boga, jest potencjalnym mordercą. Skądinąd wiadomo, że w Polsce gwałtów, morderstw i kradzieży dokonują w zdecydowanej większości rzymscy katolicy. Jak również, że w państwach silnie zsekularyzowanych zbrodnie te również występują na stałym poziomie. W tej sytuacji walenie bliźniego w głowę eugeniczną pałką z pozycji świętego prawa bożego jest mało heroiczne.
    Dziwi mnie cokolwiek Pana uwaga, że współczucie dla ludzi podejmujących trudne wybory daje mi asumpt do krytykowania zasad moralności katolickiej. Zapewne się mylę, ale wynika z tego, że należy okazywać współczucie (ale cóż to znaczy w praktyce? ? czy nie oznacza to zrozumieć ich tragiczny wybór?), owszem, ale tym, którzy postępują zgodnie z wykładnią Kongregacji Nauki i Wiary, ewentualnie innego ciała do rozstrząsania podobnych zagadnień wyznaczonego. Co z tymi, którzy jednak stwierdzą, że nie chcą urodzić ciężko upośledzonego dziecka?
    Co do ludzi w śpiączkach, to w Polsce państwo nie za wszystko płaci. Z kolei grożenie wyłączeniem ze wspólnoty Kościoła nie jawi mi się jako współczujący i otwarty na cudzy dramat sposób rozwiązywania takiego dylematu, a to, jak możemy przeczytać w pierwszym komentarzu, właśnie miało miejsce. I więcej, jest to sprawa, która może służyć za probierz tego, jak się w Kościele traktuje ludzkie par excellence decyzje.
    W kwestii Afryki, to w zasadzie moglibyśmy zakończyć rozmowę na tym, że się nie zgadzamy. Bo o ile faktycznie nieuprawianie seksu, jest najpewniejszym sposobem uchronienia się przed AIDS, to jest to argument równy temu, że powstrzymywanie się od jedzenia jest najlepszym sposobem na dozgonne unikęcie zatrucia. Śmiem twierdzić, że ludzie chcą uprawiać seks, nawet z własnymi małżonkami, i że należy tę chęć szanować (z kolei jak niewiele do tego trzeba, głównie, by dwoje chciało na raz). Co więcej, Kościół, zdaje się, nakazuje wręcz małżonkom zbliżenia (przynajmniej raz?), co jest pokłosiem IV-wiecznej walki z manicheizmem i jego potępieniem materii i ciała. No więc jak, kochać się, czy się nie kochać?
    Jeszcze słowo o duszy. Rozumiem, że dusza jest tchniona w komórki rozrodcze zaraz po ich połączeniu. Sprawdza się to o tyle, że Kościół zabrania zażywania tabletek wczesnoporonnych. A jednak jest tu problem, polegający na tym, że do pewnego momentu ów amalgamat komórek dzielących się na potęgę może rozwinąć się zarówno w jedno, jak i w dwoje dzieci, a skądinąd wiadomo, że człowiek, no, musi być pojedynczy, żeby być człowiekiem, ile dusz miał zatem od połączenia? Innymi słowy sytuacja jest cokolwiek niejasna. A kiedy sytuacja jest niejasna, wolę słyszeć i mówić, że jest niejasna, w tym i w innym przypadkach, a nie że jest jasna jak słońce. I oczywiście, ma Pan rację, etyka chrześcijańska jest etyką absolutną, co nie zmienia faktu, że nałożenie sobie czapki z napisem ?absolut?, nie zwalnia nikogo ze wzmiankowanej wcześniej ?próby rzeczywistości?. O ile seks nie jest złem, a nie musi być nawet grzechem (między małżonkami), czemu, do diaska, nie pozwolić, choćby i w Afryce, pobaraszkować w gumkach naszym siostrom i braciom i nie wieść bliźnich na pokuszenie, tylko trochę pomóc im nieść ten krzyż?

    Luty 16th, 2009

  7. Mieszko

    Cieszę się, że zweryfikował Pan swój pogląd z pierwszego komentarza, uznając logikę katolickiej oceny życia niepełnosprawnych. Naotmiast nie rozumiem jednej kwestii. Próbuje Pan moje powiązania Pańskiego poglądu łącznyc z oceną Pańskiego stosunku do aborcji. Ale ja dość wyraźnie zaznaczyłem, że chodzi tu nie o stosunek do aborcji (bo w gruncie rzeczy nie wiem jaki on jest), a o gradację ludzkiego życia i stwierdzanie, że jedno jest mniej wartościowe. To wynikało z Pańskiego wyszydzenia katolickiej oceny cudowności życia niepełnosprawnego. Nasto, nie zarzucałem Panu skłonności eugenicznych czy nazistowskich, wskazywałem jeno na podobieństwo poglądów (stąd „budzenie skojarzeń”). Ale skoro Pan się z tego de facto wycował, to i ja nie podtrzymuje już mojej analogii. Dalej, nie rozumiem także pańskich uwag o moich wywodach o współczuciu i zrozumieniu dla ludzki, którzy w tak trudnych sytuacjach się znjadują i podejmują te trudne decyzje (czy to o zabiciu, czy o urodzeniu np. upośledzonego płodu). Dla ludzi, którzy nie chcą, a jednak w danych okolicznościach decydują się na aborcję/urodzenie. Napisałem o tym, bo potępiał Pan trzymanie się przez Kościół zasad. A ja mówię tylko tyle, że bez tych zasad nie ma współczucia. Nie wiem też, czemu Pan pisze o ludziach w śpiączce – ja nic o nich nie pisałem. W ogóle uwaga cała jest dla mnie niezrozumiała – państwo nie za wszystko płaci, ale co z tego ma wynikać? Nie wiem też o co chodzi z „grożeniem wyłączeniem ze wspólnoty ” – istnieje prawo kanoniczne, które przewiduje tzw. ekskomunikę latae sententiae. czyli automatyczną, za pewne przewinienia, jak np. aborcja czy eutanazja. po prostu katolicy, którzy dokunują, albo pomagają w dokonaniu pewnych działań łamiących absolutne fundamenty doktryny sami się ekskomunikują. Ale ekskomunika nie ma charakteru ostatecznego. Nie jest równoznaczna z potępieniem. Co do Afryki – proszę nie wypaczać moich sądów. Raz, że seks jedzeniu nierówny (przynajmniej dla większości ludzi), dwa, że postulat wstrzemięźliwości dotyczy tylko czasu przed małżeństwem. Pańskie uwagi zbudowane są na założeniu, że deklaracje papieskie mają decydujący wpływ na ludzkie wybory. A to jest nonsensem. Pan sugeruje, że ludzie będą się decydowali na świadome zabijanie a la Simon Mol (o ile wiedzą, czym jest to, na co chorują, ale tylko tacy mogliby sami przecież korzystać z kondomów), bo papież zakazał im stosowania prezerwatyw. Tak jak powiedziałem, etyka chrześcijańska jest absoutna, nie ma w niej miejsca na kompromisy i politykowanie. Kościół stoi na straży tej etyki, a nie dobrego samopoczucia wiernych, bo to ta etyka (wierność jej zasadom) daje zbawienie. Wskazuje pewien ideał i mówi: tak winniście postępować. Pan zaś prezentuje postawę „religijnego makiawelizmu”, postulując obniżenie „standardów” moralnych głoszonych przez Kościół, skoro i tak nie są one przestrzegane. To jest nieewangeliczne. Może Pan dystansować się od religii, ale wchodząc z nią w polemikę proszę przynajmniej uszanować zasady, na jakich ona się opiera.

    Luty 16th, 2009

  8. Przemysław Szubartowicz

    Wejdę Panom w słowo, ale tylko po to, by wyrazić zdanie na temat postulatu, by wchodząc w polemikę z religią uszanować zasady, na jakich się ona opiera. Otóż wchodzenie w polemikę jest wchodzeniem w polemikę właśnie wówczas, gdy kwestionuje się zasady podmiotu, z którym chce się polemizować – w innym wypadku nie ma polemiki, a jest jedynie kontrapunkt. Warto pamiętać o tej logicznej oczywistości. Chciałbym przy okazji zwrócić uwagę, że gdy religia wchodzi w polemikę na przykład z wartościami świeckimi, nie zawsze szanuje zasady, na jakich się one opierają, ba, wręcz je kwestionuje. I nie ma krzyku. Na przykład sprzeciw wobec eutanazji (a także odłączania od aparatury ciała noszącego martwy mózg) oparty jest na doktrynie, a nie na podmiotowym doświadczeniu – religia nie godzi się na to, bo taką wyznaje doktrynę. Zwolennik eutanazji, taki jak ja, nie wywodzi swojego przekonania z doktryny (typu: trzeba skracać każde cierpienie, trzeba pomagać w każdym cierpieniu etc.), lecz z przekonania o tym, że istnieją podmioty, które nie chcą żyć, gdy cierpią. Można skoczyć z mostu, można też usymbolizować, ugodnić istnienie takich podmiotów poprzez zainstalowanie eutanazji w tkance państwowej jako opcji do wyboru.
    Doświadczenia zachodnie wskazują, że świat się nie zawalił, a dwa tysiące lat chrześcijaństwa nie zostało zamienione w niwecz i można liczyć na ciąg dalszy.

    Luty 16th, 2009

  9. Mieszko

    Nie w tym sęk. Religia chrześcijańska ma swoją logikę. Elementem tej logiki jest absoutny wymiar etyki przez nią głoszonej. Absolutny, to znaczy nie podlegający kompromisom. Oczekiwanie, że Kościół pójdzie na kompromis w kwestii wartości jest tedy wyrazem niezrozumienia specyfiki religii (tu: katolicyzmu), jest wezwaniem do autodestrukcji religii. Ja apeluje tylko o to zrozumienie. Gdy religia wchodzi w polemikę z wartościami „świeckimi” (swoją drogą – co to są wartości świeckie? chodzi Panu o wartości antyreligijne?), np. liberalnymi, na ogół podnoszony jest wrzask, że naruszany jest mityczny „rozdział Kościoła od państwa”, a ściślej – że Kośćiół wpieprza się w nieswoje sprawy. Nie do końca rozumiem natomiast, w jaki sposób Kościół miałby uderzać w fundamenty. Świecki system wartości może być oparty na religii i nie traci nic ze swej świeckości. Katolicyzm nie może być relatywistyczny, bo przestaje być chrześcijański. Natomiast myli się Pan twierdząc, że pogląd Pański nie jest oparty na doktrynie. Pańska ideologia przyznaje „każdemu” człowiekowi prawo do skończenia z sobą, gdy cierpi, a gdyby nie był on w stanie zrobić tego sam, wówczas owo uprawnienie „każdego człowieka” delegowuje na państwo. Z jednej zatem strony mamy tu czysto liberalną ideologię mówiącą językem praw podmiotowych, z drugiej zaś lewicową ideologię państwa jako krowy mlecznej, czyli maszynki do zaspokajania wszelkich potrzeb obywateli, włącznie z potrzebą samobójstwa (oczywiście z tworzącym pozory etycznej neutralności zastrzeżeniem, że jest to tylko „wybór”, i kto wyznaje inne wartości może z tej „opcji” nie korzystać).

    Luty 16th, 2009

  10. Mieszko

    Pardon, deleguje :)

    Luty 16th, 2009

  11. Przemysław Szubartowicz

    Jako liberalny lewicowiec ze skłonnością do libertynizmu mieszczę się w Pańskiej diagnozie, ale się z nią nie zgadzam. Jeśli istnienie państwa jest dla Pana problematyczne, rozumiem, że żyje Pan poza nim? Oczywiście – podmiot, zwłaszcza podmiot zanalizowany żyje „poza”, jednak mówimy o innej przestrzeni. Zainstalowanie eutanazji w strukturach państwowych nie jest tym samym, co rozdawnictwo zasiłków i wpieprzanie się państwa w kwestie typu: jeździć w kaskach na nartach, czy bez kasków – jest raczej symboliczną potrzebą wobec Realnego. Jeśli zaś idzie o pierwszą część Pańskiej polemiki, odsyłam do Bertranda Russella – Pan chce mnie wmanewrować w ideologię ateistyczną, nie wiedząc, że jestem agnostykiem, która to postawa nie jest, jak Pan wie, antyreligijna. I zapewniam Pana, że nie ma nic niestosownego w tym, by zgadzać się z poniższym cytatem ze wspomnianego BR: „Mój pogląd odnośnie religii jest taki jak Lukrecjusza. Uważam ją za chorobę zrodzoną ze strachu i za źródło niewypowiedzianego nieszczęścia rodzaju ludzkiego. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że ona wniosła pewien wkład do cywilizacji. Ona pomogła we wczesnych czasach ustalić kalendarz i spowodowała, że kapłani egipscy tak starannie rejestrowali zaćmienia, że byli w stanie je przewidywać. Te dwie zasługi jestem gotów uznać, ale nie wiem nic o żadnych innych”. Stoję na podobnym stanowisku – i ani ja Pana, ani Pan mnie nie przekona (ach, to fundamentalne nieporozumienie). Dlatego właśnie oczekiwanie, że – niech będzie – racjonalizm pójdzie na kompromis z religią, jest płonne. Na przykład w kwestii eutanazji.

    Luty 16th, 2009

  12. Mieszko

    Istnienie państwa nie jest dla mnie w żadnym stopniu problematyczne. Powiedziałbym wręcz, że jest naturalne. Inna sprawa, że moglibyśmy się nie zgodzić co do tego, czym owo państwo jest. Sadzę natomiast, że „instalacja” eutanazji w prawodawstwie jest w pewnym sensie tym samym, co tzw. socjal czy ów nakaz jazdy na nartach w kasku. Wszystko to są bowiem przejawy procesu upaństwowienia (czy też etatyzacji) coraz szerszych sfer ludzkiej działalności. Nieważne, czy państwo ingeruje bezpośrednio nakazując mi chodzić do dentysty, czy też przyznaje mi „prawo” do eutanazji. W pierwszym przypadku zawłaszcza ono moje „poletko”, w drugim natomiast wkracza na tereny regulowane dotychczas przez inne podsystemy aksjo-normatywne, zapewne nieubłagane po rewolucji w prawodawstwie, jaka dokonała się w XIX wieku. Rozrost państwa ściśle wiąże się z rozwojem prawa. Co do zaś religii, wypada mi zgodzić się, że dalsza dyskusja nie ma większego sensu. Znalazł bym pewnie parę innych zasług religii. Ale dzięki Bogu z Russellem nie trzeba się zgadzać, zwłaszcza w świetle dość głupawych (naiwnych, mówiąc delikatniej) zapatrywań i wyborów politycznych tego, wielkiego skądinąd, filozofa.
    Pozdrawiam!

    Luty 16th, 2009

  13. Tolek

    Ogólnie jest tak, że ja chcę Pana wciągnąć na poziom konkretu, a Pan mnie na poziom ogółu, gdzie wielkie słowa etyka absolutna brzmią imponująco i niewątpliwie dodają pewności siebie. Przepraszam, że pytam, ale czy Pan się boi?

    A jeśli istotnie papieskie nauczanie nie ma wpływu na ludzkie wybory, to pies je wąchał i te wszystkie logiki i absoluty możemy sobie do nocnej szafki schować. Przepraszam za lakoniczność argumentacji, ale sam Pan zaczął pisząc „Pańskie uwagi zbudowane są na założeniu, że deklaracje papieskie mają decydujący wpływ na ludzkie wybory. A to jest nonsensem”. Otóż znam osobiście takie przypadki, znamy je wszyscy z prasy, każdy taki przypadek jest przez media katolickie odpowiednio „ogrywany” (siatkarka). Proszę wybaczyć, ale nonsensem jest twierdzić przeciwnie.

    Zdziwi się Pan, ale ludzie współżyją wiedząc o możliwości zakażenia, bo można poczytać o takich badaniach, gdzie uczestnicy świadomie się na to godzą w naukowym celu (który, jak domniemywam, jest tu przygodny).

    Niech będzie, reprezentuję religijny makiawelizm, podobnie jak zakon jezuitów w czasie debaty z jansenistami. Jezuici reprezentowali tam właśnie makiaweliczne podejście, które, nie da się ukryć, było bardziej ludzkie.

    Pan coś mówi o wspólczuciu, ale proszę mi powiedzieć, co to Pana zdaniem jest? Bo jest to moneta, którą daje Pan w zamian za trzymanie się, hmm, absolutnej etyki chrześcijańskiej. Ok, jest zbawienie, ale to daje Bóg po śmierci. Na czym to Pana współczucie polega? Czym to jest?

    Ok, jeśli seks nie jest równy jedzeniu (bo w 100% oczywiście nie jest), to czym, Pana zdaniem, jest? Jakie jest jego miejsce w hierarchii ludzkich potrzeb/dążeń/pragnień?

    Luty 16th, 2009

  14. Albert

    Dyskusja mocna
    polaryzująco
    porażająca
    w samo serce
    pchnięciem
    zadana
    i ukazuje
    iż symboliczne
    zawsze kuleć będzie
    spierając podmioty

    ani państwa
    ni religii
    idealnej nie ma
    i nigdy nie będzie

    podmioty jednak,
    stan aktualiów,
    sparza do walki
    o to co ważniejsze

    a to co zostaje
    i efektem jest ubocza
    to tworzenie z przeciwnika
    godnego dyskursu
    wspólnika

    tak mi się to widzi

    Luty 16th, 2009

  15. Przemysław Szubartowicz

    Instalacja eutanazji w prawodawstwie (może Pan iść do hospicjum i zaaplikować sobie w niezłych warunkach śmiertelną dawkę specyfiku, ponieważ płaci Pan podatki – bo płaci Pan, prawda?) nie jest równoznaczna z etatyzacją – bo to by oznaczało, że również istnienie komunikacji miejskiej (może się Pan poruszać autobusami, płacąc za bilet) to etatyzacja. W tym punkcie zostaniemy przy swoich zdaniach.
    Natomiast ma Pan rację – ostateczny, wyczerpujący, niepodważalny argument „głupawych zapatrywań” kończy dyskusję. Tak się rozcina węzły gordyjskie. Pozdrawiam!

    Luty 16th, 2009

  16. Przemysław Szubartowicz

    PS „Przerażenie cierpieniem” – o tym napisał Pan w pierwszej wypowiedzi. Otóż ten argument nie sięga celu, bowiem przez 17 lat tego przerażenia nie było, bo była uporczywa wiara. Ale, cóż, nie każdy jest Hiobem.

    Luty 16th, 2009

  17. Przemysław Szubartowicz

    PS 2 W kwestii Pana wątpliwości, czym są wartości świeckie (wobec wartości religijnych) odsyłam do „Aten i Jerozolimy” Lwa Szestowa.

    Luty 16th, 2009

  18. Mieszko

    Do Pana Tolka: ja pokazuje, dlaczego w konkretnych kwestiach Kościół zachowuje pryncypialność. Wynika to „z ogółu”, czyli z absolutyzmu etycznego. Oczywiście, po wycięciu z mej wypowiedzi słowa „decydujący” i wyjęciu zdania z kontekstu mój sąd staje się absurdalny. Ale ja Panu powiem tak – absurdem jest twierdzenie, że ludzie, dla których papieskie słowa mają decydujące znaczenie (bo tacy oczywiście są), ignorują papieża w kwestii wstrzemięźliwości, ale w zgodzie z jego słowem omijają prezerwatywy szerokim łukiem. Misjonarze twierdzą, że na ich terenach progrem AIDS jest marginalny, bo ludzie żyją w czystości. Przedstawiłem Panu statystki. Nie powtarzajmy antykościelnej propagandy i nie wińmy papieża za to, na co ne ma wpływu. Nie dziwi mnie, że ludzie współżyją bez zabezpieczeń, mimo pełnej świadomości choroby. Jeśli jednak robią to Ci, którzy słowo Watykanu traktują jako najważniejszy drogowskaz, no to coś ewidentnie nie gra. Seks od jedzenia jest czymś, bez czego można żyć. A współczucie, które do nich odczuwam, to zrozumienie danej decyzji w kontekście potwornie trudnej sytuacji. Jest to ludzkie zrozumienie, ale nie przyzwolenie, złamania absolutnych zasad etycznych.
    Do Pana Szubertowicza: oczywiście, że sięga. Wszyscy zwolennicy odcięcia pożywienia mówili o uldze i zakończeniu cierpienia. Z tym, że nie o Eluany cierpienie iim chodziło. A co do etatyzacji – tak, naturalnie komunikacja miejska jest jej przejawem. Dawniej ludzie poruszali się albo za pomocą własnych pojazdów (tudzież zwierząt), albo prywatnymi dorożkami. Dziś podwozi nas państwo (albo samorząd).

    Luty 16th, 2009

  19. Tolek

    Ja po prostu nie stoję na stanowisku robienia dobrze zasadom w imię cudzego cierpienia, którego czasami bardzo łatwo można uniknąć. Przekonał mnie Pan do spójności swego stanowiska, ale, po pierwsze jest ono arbitralne, po drugie, nie zawiera moim zdaniem, ducha miłości, którą Bóg jest ponoć, lecz ducha nieprzejednania. Ja szukam mimo wszystko jakiegoś porozumienia, Pan wypala ziemię absolutem – Pana prawo, a raczej Pana konieczność – w końcu to etyka absolutna. Na swoje szczęście myśląc nie musi Pan myśleć i konkretnym przypadku widzi suche fakty i „rozumie” Pan daną decyzję.

    Rozumiem, że jako chrześcijanin (przepraszam, jeśli to nieuprawniony wniosek) nie stawia sobie Pan pytań o rozwój, ewolucję, zmiany i niespójności (idiotyzmy w rodzaju doktryny o nieomylności itd.) w ramach samej nauki etycznej Kościoła, która absolutna w sensie oddziaływania geograficznego w Europie była do momentu, kiedy ludzie wydostali się na dobre ze średniowiecznej skorupki (tudzież nauczyli się czytać), a mówiąc ogólniej absolutna w sensie czasowym i geograficznym nigdy nie była (a w wielu miejscach gdzie jednak dotarła, niesiona była ewangelicznym ferro ignique) i zowie się tak samozwańczo. To miło wiedzieć, że ktoś sztywno stoi dzień i noc na straży, nieugięty w swej pewności. Oby nigdy przegiąć nie musiał. Dobranoc.

    Luty 17th, 2009

  20. Przemysław Szubartowicz

    Panie M., ma Pan silne nogi. Proszę chodzić. Chodzić. Poruszać się tylko i wyłącznie na własnych nogach. Albo na koniu. Lub prywatną dorożką (niech Pan nie kupuje samochodu, produkcja aut wpływa na gospodarkę, a to z kolei na państwo). Wtedy Panu uwierzę. I w Pana.
    PS. Szubartowicz, a nie Szubertowicz, jeśli łaska. Proszę być precyzyjnym, tak jak w innych sprawach. To ważne.

    Luty 17th, 2009

  21. Mieszko

    Nie. Dla Pana miłość to, jak mi się wydaje, niesienie ulgi ludziom. Oczywiście, potępianie nie powinno należeć do arsenału chrześcijanina (proszę nie tarktować moich gorących polemik jako wyrazu potępienia; to tylko retoryka ;) ), ale faktem jest, że milość ku Bogu nie może być podporządkowana relacji do człowieka. Milość do Boga do wierność temu, co dał jako wieczne i niezmienne. I nie wyklucza to wcale kompromisów, a w skrajnych przypadkach (bo umowmy się, że pełen konflikt między zasadami danymi od Stwórcy, a człowiekiem i jego cierpieniem to przypadki ekstremalne) współczucia i zrozumienia. Człowiek dokonujący złego (w świetle zasad) wyboru popełnia grzech, ale nie skazuje się na potępienie. Nie ma grzechów, ktre nie mogą być odpuszczone. Ponoć rozgrzeszono nawet Rudolfa Hoessa. I to jest duch miłości.
    Tezy o „wstecznictwie” chrześcijaństwa w zasadzie nie powinienem komentować, ale napiszę tylko, że wystarczy pobieżny rzut oka, by zobaczyć jak dalece zmienia się, ewoluuje i dostosowuje do czasów doktryna katolicka. Nie wiem jaką niespójnością jest dogmat (nie doktryna) o nieomylności. W każdym bądź razie zwracam uwagę, że nazywanie dogmatu wiary „idiotyzmem” w rozmowie z chrześcijaninem (słusznie Pan wnosi), najpewniej będącym katolikiem, niesie ryzyko obrazy uczuć religijnych (ponad miliard ludzi na Ziemi i jakieś 30 kilka milionów w Polsce zobowiązanych jest w to wierzyć). Jednak jak ktoś kiedyś słusznie powiedział, wszyscy niemal spośród tych, którzy wyszydzają nieomylność papieską, nie wiedzą, jak jest ona sformułowana. Proszę też nie mylić absolutyzmu etycznego z powszechnością geograficzną czy czasową. To tak jakby mówić, że np. Freudowskie Id nie jest zjawiskiem uniwersalnym, bo nie wszyscy w to wierzą, zresztą przed Freudem nikt tego nie uznawał. Absolutyzm etyki nie ma nic wspólnego z liczbą wyznawców. Pozdrawiam!
    A tak na marginesie – ludzie umieli czytać i w średniowieczu, choć umiejętność ta powszechną się stała dużo później . U nas dokonało się to w okresie stalinizmu – zaprawdę, piękne i światłe były to czasy, jakże odległe od tej obskuranckiej średniowiecznej skorupy…

    Luty 17th, 2009

  22. Przemysław Szubartowicz

    Chrześcijaństwo ma 2000 lat z ogonkiem. Ledwie. Idźmy dalej, dalej, dalej w przeszłość… Aż do Aten. Co najmniej.

    Luty 17th, 2009

  23. Mieszko

    Nie wiem, w jakich innych sprawach pan SzubArtowicz (proszę wyvaczyć literówkę) widzi mój brak precyzji. A co do komunikacji miejskiej… Mam ten komfort, że mieszkając w centrum klaustrofobicznego miasta nie muszę korzystać z podwózek. I to bynajmniej nie ze względów politycznych. A mowiąc poważnie, szuka Pan dziury w całym. Proszę nie robić z mojej czysto deskryptywnej konstatacji co do państwowego charakteru prywatnej niegdyś sfery jakichś ideologicznych deklaracji z pogranicza anarcho-kapitalizmu i reakcji czy innej podobnie dziwacznej utopii.

    Luty 17th, 2009

  24. Tolek

    Ładnie to Pan ujął, zgadzam się. Dla mnie miłość to niesienie ulgi ludziom. Teraz widzę, że pewno należałoby zastąpić miłość słowem miłosierdzie, ale to nie tak znowu daleko.

    W kwestii relacji między umiejętnością czytania i światopoglądem odsyłam do arcyciekawej pracy Jacka Goody’ego „Logika pisma a organizacja społeczeństwa”, gdzie pokazuje on w jaki sposób kasta kapłanów dysponująca umiejętnością czytania/pisania i jednocześnie mająca dostęp do świętych tekstów monopolizuje kontrolę nad istotnymi elementami życia społeczności (często łącznie z kontrolą nad przywódcą grupy). Jak również, że moment rozpowszechniania się tej umiejętności jest zagrożeniem dla owej kasty, ponieważ jest tego monopolu władzy przełamaniem. W przypadku Europy możliwość samodzielnej nawet nie zaraz interpretacji, ale choćby lektury tekstu (której biskupi zabraniali), zaważyła nad losami nie tylko religijności ale i polityki na naszym kontynencie, choć oczywiście nie można redukować zmian podówczas zachodzących tylko do tego procesu. Można uważać, że owo upowszechnienie i tym samym wyjście z jednolitej wspólnoty religii i myśli było zjawiskiem niepomyślnym dla ludzkości, choć ja osobiście tak nie uważam.

    Powszechności Freudowskiego Id bronić nie zamierzam, są różne opinie na ten temat. W ogóle Id jest już trochę passe.

    Co do idiotyzmu dogmatu o nieomylności, to rozczaruję Pana, bo choć nie uczestniczyłem w jego formułowaniu (co byłoby niewątpliwie najwyższą formą wiedzy), ani też się z nim zgadzam, to jednak co nieco zdarzało mi się swego czasu czytać na ten temat. Liczby, które Pan podaje mi nie imponują (no, chyba że miałem się przestraszyć), bo ponad miliard wyznawców ma również islam, a hinduizm prawie tyle. Wszystkie te doktryny postponują się nawzajem w mniej lub bardziej wyszukany sposób robiąc dobrą minę do złej gry, co skądinąd zrozumiałe i nawet porządane. Rozumiem, że poczuł się Pan urażony i z chęcią bym Pana przeprosił, tyle że obrzucony na początku Trzecią Rzeszą, co z resztą było impulsem do całej tej wymiany, nie czuję się w obowiązku. Inna rzecz, że nie biorę aż tak serio twierdzeń, w które ludzie są wierzyć zobowiązani. Pana abominowało moje przerażenie zarówno pewnym typem śmierci jak i pewnym typem życia, mnie abominuje władza sprawowana pod postacią metafizyki, której ów dogmat jest pochodną. Wiem, że postrzega Pan tę sprawę inaczej, budowanie władzy doczesnej Kościoła (którego instytucję postrzega Pan w pierwszej kolejności jako depozytariusza Objawienia) się nie sprawdziło, dogmaty ewoluowały, itd. Nikt łącznie ze mną samym mnie nie obliguje do widzenia tego w ten sposób, toteż i nie widzę tak tego. Przy okazji jednak miało miejsce kilka przykrych faktów (prześladowania religijne), które można by złożyć na karb okresu błędów i wypaczeń, gdyby nie fakt, że utrzymywały się przez niepokojąco długi czas pomimo ich niezgodności z najprostszym duchem Ewangelii. Tak przynajmniej to widzę.

    Stalinizm i późniejsze okresy, co by o nich nie mówić, przyczyniły się niewątpliwie do znaczącego podniesienia wskaźnika piśmienności poprzez upowszechnienie edukacji. Ale to było w Polsce. W średniowieczu czytali w zdecydowanej większości przedstawiciele duchowieństwa, ale o tym niewątpliwie Pan wie.

    Luty 18th, 2009

  25. Mieszko

    Kończąc już z mojej strony tę wymiane zdań napiszę tylko, że dogmat o nieomylności to de facto jedynie przyznanie papieżowi roli ostatecznego arbitra w sporach nt. wiary i moralności. Ma też on swą polityczną funkcję, bo przekreśla raz na zawsze możliwość odrodzenia się koncyliaryzmu. Papież jest nieomylny gdy formułuje jakieś stwierdzenie na ww. tematy ex cathedra i jako ostateczne rozstrzygnięcie niejasności. Z definicji zatem dogmat ten znajduje swe zastosowanie niezwykle rzadko. Oficjalnie, w ciągu całego XX wieku Ojciec Święty skorzystałe zeń raz. Nie mówię, że czuję się obrażony, doradzam jedynie ostrożność. Mówiąc o Trzeciej Rzeszy nie używłem ani jednego sądu wartościującego w stylu „idiotyzm”. Oczywiście cel mój był jasny, ale w moim przekonaniu mowienie o skojarzeniach z pewnym zjawiskiem (nawet jeśli jest ono powszechnie potępiane, to jednak w warunkach pluralizmu nie jest wykluczona jego obrona; zresztą nawinością byloby twierdzić, że trzecia rzesza to samo zło), jest mimo wszystko delikatniejsze od nazywania prawd wiary oponenta „idiotyzmami”.

    Luty 18th, 2009

  26. Mieszko

    PS. Moja analogia była też poprzedzona kurtuazyjnym „proszę wybaczyć”.
    PS.2. Ale proszę mnie źle nie zrozumieć – naprawdę nie mam Panu nic za złe :)
    Pozdrawiam!

    Luty 18th, 2009

Reply to “przerażenie życiem”