Na jednym z psychoanalitycznych seminariów wspominałem krótko o nowym programie, który zacząłem od niedawna oglądać w TV. „Albo Ja albo mój pies” ma w tytule. Ponieważ sam mam psa i od dzieciństwa biorąc miałem ich kilka, temat mnie zainteresował. Przesłanie programu jest proste – nie pozwalajcie psom rządzić w domu, nie bądźcie bezradni, zapanujcie nad psami.
Widzimy więc wiele rodzin, które kochają psy za bardzo lub są psami wystraszeni, ludzi przebywających częściej poza domem niż w zapsionym mieszkaniu. Bezradni ludzie wzywają na pomoc specjalistkę od poskramiania psów. Pani doktor, czy jak jej tam, wygląda rewelacyjnie, szczupła, w skórach i w butach na wysokich obcasach. Mówi zdecydowanymi, krótkimi zdaniami, pieski słuchają się grzecznie jej szczekliwych komend i wzbudzającego respekt i mores głosu. W dłoniach trzyma zawsze jakieś coś, co ma odstraszać zwierzę i nagradzać także. Prawdziwa treserka zwierząt i ludzi. Czysty typ dominy. Wkrótce dom, ludzie i psy poruszają się jak na smyczy, kiwają potakująco głowami, prężą się bez mała na baczność. No cóż, są w rękach Dominy!
Aż tu pewnego razu spotkała pani Domina prawdziwego psa. Cóż to był za husky! Zaczął się słuchać prawie we wszystkim, ale z jednego nie zrezygnował. Nie wchodził na stół, siadał na progu kuchni, uznawał terytorium mieszkańców – jednym słowem, cudowne uzdrowienie. Lecz z jednego nie zrezygnował. Nie wyrzekł się obułapiania członków nożnych i wykonywania serii ruchów, które w innym obszarze nazwalibyśmy ruchami frykcyjnymi, ale pani Domina wolała je nazwać „ruchami dominacyjnymi”. „Z tym bezwzględnie należy walczyć” orzekła i konstatując, że nie mają one znaczenia seksualnego postanowiła pokazać jak to zwalczyć. I tu siurpryza! Żaden środek nie pomógł, pies wolał to ponad wszystko. Najpierw odchodził, a potem doskakiwał w znanym wszystkim ruchu.
Pani Domina skonfudowana zaproponowała „rozwiązanie ostateczne”. Co prawda chwilę wcześniej twierdziła, że nie jest to zachowanie zbyt seksualne, ale nie przeszkodziło jej to skazać biedne zwierzę na kastrację. Strapiony pan właściciel zgodził się z ociąganiem stawiając warunek, że chciałby najpierw „dopuścić go ten jeden raz”. Oburzona Domina rzekła: „A gdyby tak pana skazać („Psie!”) na kastrację po tym jednym razie? Co pan na to?” Właściciel skulił (jak to Pies) ogon i wyszeptał wystraszony „No tak!” Do chóru dołączyła małżonka dryblasa, niska i obfita biustem, której obecność Dominy dodała otuchy, mówiąc raźnie „Zróbmy to od razu!”
Pani Domina zdaje się mówić, że lepiej robić to przed zaznaniem seksu niż po. Tak samo myślą i mówią seksuolodzy pokazujac tym zupełny brak rozumienia i seksu i ludzi, a to prawie to samo. Spytajmy ludzi kiedy chcieliby zostać wykastrowani, przed utratą dziewictwa czy po, a usłyszymy, że jednak po. No dobrze, ale co to za różnica? Prosta, lepiej jest słodko umierać niz gorzko żyć. Po utracie zawsze będzie można posiłkować się wspomnieniem „Ach, gdy byłem młody, to narwało się tego a narwało”. A bez tego wspomnienia pozostaje posilać się czymś podobnym do makaronu bezjajecznego.
Oto, Wielka Czwórca w osobach Wielkich Seksuologów: Zbigniewa Lwa-Starowicza. Andrzeja Depki i Zbigniewa Izdebskiego oraz Wielkiego Etyka Magdaleny Środy podpisali porozumienie pozostające w pełnej zgodzie z „Deklaracją Praw Seksualnych” wypichconą przez Światową Organizację Zdrowia. Ludzie ci próbuja przekonać mnie, że można usymetrycznić relację między człowiekiem, a seksualnością. Twierdzą, że seksualność jest własnością człowieka i można jej używać tak jak używa się płaszcza na zimną jesień, że człowiek może żyć w zgodzie ze swą seksualnością nie dostrzegając zupełnie, że jest ona dziedziną Innego i że ciało należy do tegoż Innego. W deklaracji czytamy miedzy innymi o „prawie do wyczerpującej edukacji seksualnej”, czyli seksualności nieocenzurowanej – propnuję poczytać wspomnienia pedofilów; bez nich, jak i bez pamiętników innych seksualnych oryginałów, wiedza będzie niewyczerpująca. I dalej „Wolność seksualna obejmuje możliwość jednostki do wyrażania pełni potencjału seksualnego” – biedni chorzy w szpitalach. Tu widać całą rajfurska filozofię seksuologii powstałej od czasów przesławnych eksperymentów Masters i Johnson. Chore ciała, czasem sprawne czasem nie, chcą wyrażać swój potencjał. Czy to zachęta do szpitalnego onanizmu, czy specjalnych sal na widzenia i „odprowadzania” potencjału?
Autorzy deklaracji są wielce etyczni: „Wyklucza sie wszelkie formy przymusu seksualnego” – nawet te pragnione przez masochistów? Pragnione przez „zagniewane żony” chcące troszeczkę być pomolestowane, by później z triumfem odwrócić się na bok i myśląc z politowaniem o samczej naturze mężów, oddać się i swemu potencjałowi seksualnemu?
W końcu w punkcie 5 postuluje się wprowadzenie „prawa do przyjemnośći erotycznej”. Skoro jednak nigdzie nie ma prawa zakazującego przyjemnośći erotycznej, to takie prawo należy rozumieć tylko jako obowiązek. I to koniecznie obowiązek medyczny, przecież obowiązkiem lekarzy jest działać dla dobra jakim jest „fizyczny, psychologiczny, intelektualny i duchowy dobrostan”. No to produkujmy i zalecajmy Viagrę dla 90 i więcej latków, którzy marzą o pobycie w raju jeszcze jednej blondynki. Rozumiem, że nie jest to ani wykorzystywanie, ani nadużycie starców i ich „kochających” blondasek, czego bezwzględnie zakazuje ta sama Deklaracja.
Racją bytu seksualogów stało się „produkowanie” przyjemności erotycznej. Znowu każą wszystkim to kupować – przecież chyba chcesz być zdrowy? Przyjemność seksualna dla wszystkich, wystarczy że kupisz kolejną cudowną pigułkę albo orgazmotron. A jeśli pieniążków już nie masz, to zaproponujemy ci kartę kredytową. Dzięki niej będziesz miał przyjemności fizycznej, psychologicznej, intelektualnej i duchowej ile tylko będziesz chciał. Ale w tym miejscu wkraczamy już na teren natury obecnego kryzysu finansów światowych. Tu także u źródeł leży inflacja seksu, apetytu na satysfakcję – jeszcze jeden przejaw zaciemnienia funkcji ojcowskiej.
K.P.
No Comments, Comment or Ping
Reply to “seksualne eldorado”