miłość im wszystko wybaczy


Na początku roku 1981 spotkałem się byłem z pewnym uczonym profesorem. Biochemikiem był, profesorem, i bardzo chciał poznać dopiero co wypromowanego psychologa, o którym miał zdać relację innemu uczonemu, choć tylko doktorowi. Pewno chcieli wiedzieć czy łebski ze mnie facet i poznać zasób mojej inteligencji. Uczone interwju szybko zboczyło na tory immunopsychologii, a że z biochemii byłem naprawdę dobry, to gawędziło nam się i gawędziło. I wtedy to po raz pierwszy usłyszałem o zbawiennym działaniu oksytocyny na zdolności miłosne ludzi.

Rzeczony profesor, którego nazwiska nie wspomnę choć odszedł był do lepszego ze światów, nie wspomnę ze względu na szcunek do niego jaki mi pozostał po tej rozmowie, zapalił się do idei dożylnych iniekcji płynu na miłość. Cóż, on nie widział jakie to perspektywy przede mną roztoczył. Była tam i walka ze złem i koniec wojen, czyli make love not war. Oponowałem już wtedy, jak zdaje się rozsądnie pytajac go o to, czy zastrzyk na miłość z oksytocyny wzbudzać będzie miłość hetero czy też homoseksualną, a może obie na raz; posunąłem się nawet do tego, że stwierdziłem, iż bardzo kocham Raquel Welch, a wraz ze mną kocha ją pewnie setki tysięcy facetów. Co zatem się stanie gdy wszyscy weźmiemy cudowny zastrzyk. A należy wiedzieć, że oksytocyna już wtedy uważana była za hormon monogamiczności. A jesli zdarzy się, że i piękna Raquel zażyje ten lek jedyny w swoim rodzaju, kogo wtedy spośród setek tysięcy męzczyzn wybierze – ja wolałbym żeby mnie, przecież już ją wybrałem zanim sięgnąłem po zastrzyk, ale ona pewno wybierze starszego ode mnie i bogatszego itd.

Sami teraz widzicie jaka zajmująca to była dyskusja.

 I oto dzisiaj czytam pewien nagłówek, na który i inni wpisowicze zwrócili już dzisiaj uwagę. Brzmi on tak: Stworzenie pigułki miłości jest możliwe. Widać, że i dziś fantazmaty rządzą. Minęło bowiem raptem kilka tygodni i po sensacyjnym odkryciu depresji u kurcząt doczekaliśmy się puszczalstwa norników preriowych samic i oziębłości afektywnej tychże norników samców. Monogamiczne te zwierzątka, po manipulacjach z oksytocynką, popadają akurat w te stany. Autorzy badania nie piszą niestety co te zachowania mają wspólnego z miłością i dlaczego uważają monogamię norników za nie świadczącą o miłości i przydają im akurat tego wątpliwego przywileju kochania prowadzącego do rozpusty i porzuceń partnerek. Nie przeszkadza to im jednak nazywać swą zabawkę „love pills”.

A dalej jest jeszcze lepiej. Gdy eksperymetowano na ludziach okazało się, że stają się oni śmielsi i bardziej ufają innym, łatwiej nawiązują i podtrzymują kontakty. Hm…czyli oksytocynka działa jota w jotę jak swojski alkohol, zwyczajny bimberek zrobiony domowym sposobem za grosze, z cukru lub innego zwyczajnego tworzywa. Można sobie natomiast świetnie wyobrazić ile będzie kosztowała „love pill” gdy już zostanie wprowadzona, no i kto na tym zarobi.

Od tysięcy lat wiemy, że miłość onieśmiela, że zawiesza działanie pragnienia seksualnego, że najpiekniejsza jest gdy śpiewana jest w serenadach, deklamowana w wierszach i pisana w listach. Mierzona jest ilością słów wylanych na papier, a nie ilością podbojów czy towarzyskiego entuzjazmu. Od tak dawna, że od zawsze, wiemy, że jest ona zawsze wzajemna, albo odwzajemniana w marzeniach czy snach, albo w życiu. Tymczasem badania Klavera z Zurychu opisują badanych w relacji do fotografii. No i klops – badani po zażyciu oksytocyny w sprayu wyrażają się z sympatią o twarzach osób widzianych na fotografiach. Ciekawe co by się stało, gdyby po podaniu tego specyfiku przemiło przymilny facet mówił do pani przecudowne słowa, a ona, obca mu, rzekła do niego „spadaj pan” (to wersja delikatna). To wtedy, rzekłby Klaver, podamy i jemu i jej – no a potem oczywiście zamkniemy w jednym pomieszczeniu, by rozluźnieni cudownym lekiem, dopadli do siebie jak psy dowożone w tym samym celu. A jeśli nie zamkniemy ich razem – to napewno ona będzie wolała jakiegoś Pitta czy Clooneya, bo niby dlaczego mnie?

Co tkwi u podłoża tej pasjii manipulowania miłością? Chęć sprowadzenia jej do rejestru konieczności. Dlaczego? By ukryć to, że miłość jest tylko ewentualnością. Czasami ją przeżywamy, nie możemy jej jednak zamówić.

K.P.


5 Comments, Comment or Ping

  1. Przemysław Szubartowicz

    Jest taka wspaniała (dla obecnych i byłych romantyków werterowskich szczególnie) książka Rolanda Barthesa „Fragmenty dyskursu miłosnego”. I tam, w rozdziale „Dlaczego?”, zwłaszcza dla mnie – wiecznego, nieśmiertlenego „melancholika” – ciekawa kwestia, z niezastąpionego Fryderyka Nietzschego wzięta:
    „Istnieje dla mnie „wartość najwyższa”: moja miłość. Nigdy nie mówię sobie: „Po co?”. Nie jestem nihilistą. Nie stawiam sobie pytań o cel. Nigdy „dlaczego” w moim monotonnym dyskursie, poza tym jednym, zawsze tym samym: „ale dlaczego mnie nie kochasz?”. Jak można nie kochać tego „ja”, które miłość czyni doskonałym (które tyle daje, tyle uszęśliwia itd.). Pytanie, którego natarczywość trwa dłużej niż przygoda miłosna: „Och, powiedz mi, miłości mojego serca, dlaczego mnie porzuciałaś?”. „O sprich, mein herzallerliebstes Lieb, warum verliessest du mich?””.
    No właśnie: warum?! WARUM?! (dobrze to brzmi w języku Freuda, prawda?)
    Ale pamiętajcie, pamiętajcie nieszczęśni, że psychoanaliza nie uczyni z was nie-ludzi. I pamiętajcie jeszcze, zasklepieńcy, że wszystkie pytania muszą być otwarte, by były pytaniami. W innym wypadku: któż z nas nie skoczy z mostu? Albo – racja, Krzysztofie, a także Lacanie – prawdziwa miłość jest wzajemna.
    Ważna sprawa: czy miłość, by była prawdziwa (z tej lacanowskiej kwestii), może być odwzajemniona w snach (tak napisałeś)? Bo miłość dworska – ten pułap, którego dziś, współcześnie, już nie osiągamy – to jest jaka miłość? Przecież nie-senna.

    Styczeń 10th, 2009

  2. Przemysław Szubartowicz

    I macie jeszcze z Barthesa, o końcu miłości i końcu analizy (rozdział „Wygnanie”):
    „Dowód miłości: poświęcam dla ciebie moją Wyboraźnię – tak jak dedykowano kiedyś kosmyk włosów. W ten sposób być może (przynajmniej tak się twierdzi) dostąpię „prawdziwej miłości”. Jeśli istnieje jakieś podobieństwo między kryzysem miłosnym a kuracją psychoanalityczną, to powiedzieć można, że odbywam żałobę po tym, kogo kocham, tak jak pacjent odbywa żałobę po swym psychoanalityku: likwiduję moje przeniesienie i w ten podobno sposób leczenie i kryzys dobiegają kresu. Jednakże, jak zauważono, teoria ta zapomina, że psychoanalityk także musi odbyć żałobę po swym pacjencie (w przeciwnym razie psychoanaliza mogłaby trwać bez końca); i podobnie ukochana osoba – jeśli poświęcę dla niej Imaginarium, które przecież ją oblepiło – musi popaść w melancholię własnego upadku. Równolegle do mej żałoby należy przewidzieć melancholię innego i jej sprostać, i przez to cierpię, „gdyż jeszcze go kocham””.
    Kurwa, czyż to nie jest prawdziwe?

    Styczeń 10th, 2009

  3. Renata

    O tak, bezwzględnie prawdziwe dla tych, którzy kochają Barthesem! :-) Ale czy równie prawdziwe dla tych, którzy wolą inne lektury, np. polski bestseller „Samotność w sieci”? Czym różni się, jeśli różni, cierpienie fryzjerki zaczytującej się Januszem L. Wiśniewskim od cierpienia czytelników Barthesa?

    Z pytań zaczynających się od „dlaczego”, ważne wydaje mi się to, dlaczego chcemy ukryć, że miłość jest tylko ewentualnością? Dlaczego chcemy, by była koniecznością? I dlaczego takie rozumienie miłości wydaje się dominować we współczesnej kulturze?
    Bourdieu w „Męskiej dominacji” odpowiada, że świat ?czystej miłości? rozumiany jest społecznie jako pozbawiona przemocy wyspa, na której panuje pełna wzajemność, altruizm, wzajemne rozpoznanie i uznanie, bezinteresowność. Tak rozumiana miłość staje sie nie tylko opozycyją w stosunku do porządku społecznego opartego na dominacji, ale też ucieczką od świata dominacji, czy bardziej radykalnie: odwróceniem się od świata.
    Kilka lat temu lewicowy brytyjski rezyser Mike Leigh zrobił film o mieszkańcach blokowiska, ich życiu bez perspektyw, z dnia na dzień. Co proponuje jako rozwiązanie tej beznadziei taksówkarzowi, jego żonie – kasjerce w supermarkecie, córce sprzataczce, bezrobotnemu synowi i sąsiadom? Miłość. Znaczący jest tytuł filmu: „Wszystko albo nic”.

    Styczeń 11th, 2009

  4. Hannah

    A może ktoś wie, czy wynaleziono już pigułkę na żałobę po miłości?
    Myślę, że cieszyłaby się nie mniejszym zainteresowaniem niż pigułka na miłość.

    Dlaczego jest tak, że od momentu ?to koniec? do momentu faktycznego zasypania, pogrzebania miłości musi upłynąć czas, czasami dużo czasu?
    Dlaczego nie można wyłączyć czucia jak np. światła w kontakcie?
    Przecież Rozum mówi nam, żeby już z tym skończyć, że to nie ma sensu, że nic przecież z tego nie będzie.
    I chcemy, żeby tak się stało.
    Baaaardzo chcemy.
    Żeby móc zasypiać w pięć minut; żeby nie bolało, gdy słyszymy od ?dobrego? znajomego jak mówi ?widziałem go z tą, no wiesz??; żeby nie śnił się co noc a gdy się budzimy, żeby nie żałować, że sen trwał tak krótko.
    Żeby nareszcie nie czuć nic.
    Dlaczego więc, Serce nie słucha Rozumu, drwi sobie z nas z perwersyjną rozkoszą, gdy myślimy, że już, już nam się udało a wystarczy jeden znak od Innego, skojarzenie, zamyślenie, przypadkowe spotkanie i wszystko na nic. No dlaczego? Dlaczego?

    Styczeń 11th, 2009

  5. Renata

    Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia: Jakiej miłości potrzebuje histeryczka, by choć odrobinę upewnić się w byciu? Wzajemnej czy wystarczy, jeśli to ona kocha? Ale czy jest w stanie kochać, jeśli nie jest pewna, przynajmniej odrobinę, swojego bycia?

    No i jak rozumieć psychoanalitycznie tę współczesną chęć traktowania miłości jako konieczności? Czy jako sposób na upewnienie się w byciu? Czy w zwiazku z tym, można zaryzykować tezę, że współczesna kultura histeryzuje się (histeryzuje nas)?

    Styczeń 12th, 2009

Reply to “miłość im wszystko wybaczy”