Ma rację Przemek i inni, którzy podkreślają negatywny aspekt stosunku do Wyobrażeniowego – tylko kogo? Warto zadać sobie to pytanie i prawie natychmiast udzielić odpowiedzi – psychonalityków, a i to nie wszystkich. Wyłączając z rzeszy profesjonalistów kleinistów, otrzymamy całkiem pokaźną liczbę tych, którzy odnoszą się z rezerwą do krainy cieni i pozorów, zwielokrotnionych sobowtórów – pamiętacie pierwszy film na polskich ekranach z Brucem Lee i jego walkę w gabinecie luster?
Można wybaczyć analitykom ich rezerwę w stosunku do Wyobrażeniowego, bo ich zadaniem jest dopaść Realnego przeciwnika, przesławne R trzech lacanowskich, które jawi się przesłonięte woalem czyli I trzech lacanowskiego. Nazywamy to Wyobrażeniowe Realnego, stad zapis tego IR. A analityk dopada to słowem, znaczącym i mamy już cud analizy: SIR – Symbolizowanie Wyobrażeniowości Realnego. Jest tylko jeden warunek. To, z kim psychoanalityk to robi wie, że „pacjentem” jest, bo wczesniej o to poprosił, sięgając po telefon, pukając do drzwi gabinetu, dochodząc do wniosku, że warto spróbować, czy też nie majac już zadnego wyboru.
Ale co, gdy analityk „wie” zanim wie to pacjent, że chce on analizy? Gdy „wie” analityk, że wszyscy na świecie potrzebują analizy lub gdy on potrzebuje, by wszyscy to wiedzieli i oczywiście to przyznali?
Dotykamy tu delikatnej kwestii istnienia osoby „normalnej”, „psychicznie adekwatnej”, zdrowej jak tradycyjnie się to ujmuje. Chór analityczny ryknie głosem, że nie ma takich, że nie ma czegoś takiego, że zdrowie jest pewną konwencją, a normalność sprawą umowną, sprawą oceny społecznej. Tyle że kim jest wtedy analityk? Normalnym czy nienormalnym? Jeśli sądzi, że normalnym, składa tym akt wiary w istnienie tego, co przed chwilą sam zaprzeczył w formule „nie ma ludzi normalnych” – jest wtedy nie-człowiekiem, bytem paradoksalnym, shrinkiem tylko od czubków. Jeśli nienormalnym, to zdrowszym stopniem nienormalności, nienormalności, która wie o swej nienormalności. Ten zatomizowany świat „nienormalnych” wkrótce podzieli się na analityków i nieanalityków, a jeszcze później analitycy zaczną się dzielić na bardziej i mniej analitycznych.
Wszystko to prowadzi nas do pytania o udział analityków w świecie, o ich rolę w życiu społecznym, o ich sposób na bycie obywatelem. Jeśli wszyscy są nienormalni, bądź wszyscy poza analitykami winni byc pacjentami, niebezpiecznie blisko stajemy sie wtedy jakimś rodzajem wyznania religijnego, promując pewien uniwersalizm, uniwersalizm psychoanalizy, który siłą rzeczy wchodzi w konflikt z innymi uniwersalizmami, z innymi systemami wiary.
Tym jest styk psychoanalizy z religią – punkt, w którym dotyka się obszarów uniwersalizmu, nie uniwersalizmu nauki, czyli wiedzy (jako że im więcej wiemy, tym więcej nie wiemy), sztuki, ale im bardziej ona stara się nadać kształt pustce, tym bardziej odgranicza się od pustki poza tym kształtem, dzieląc ja na pustkę wenętrzną i zewnętrzną, psychoanalizy, która uniwersalizując podmiot ludzki, odkrywa coraz bardziej istnienie ludzi a-podmiotowych, szalonych, wynaturzonych, a mimo to pozostających ludźmi, religii, z których każda rości sobie pretensje do uniwersalności swego „boga” proponując go ludzkości.
Mylilibyśmy się jednak, gdybyśmy sądzili, że nie istnieje nic uniwersalnego i powszechnego w życiu ludzi. Jest tym zakaz kazirodztwa, jest to tak bardzo uniwersalne, że nie potrzebowało nawet bycia zapisanym na górze Horeb, gdy wykuwano tablicę z dziesieciorgiem przykazań. Jedno uniwersalne i powszechne wystarcza za monoteizm. Coś odcisnęło niewyobrażalne piętno na wszystkich ludziach, wierzących i niewierzących, dzikich i ciwilizowanych. To niewyobrażalne piętno jest przedmiotem symbolizowania przez psychoanalizę, a realizowania przez religię.
Mamy za sobą kolejną Wigilię, kolejny stół, kolejną noc, kolejne kolędy, opłatek i jego pękanie, życzenia, których składaniu nie potrafimy odmówić, stajemy w kolejce by mruknąc coś pod nosem miłego, nawet jeśli zdawkowego, komuś, kogo jeszcze wczoraj nie darzyliśmy szczegolną atencją, sięgamy pod choinkę, wyjmujemy prezenty od kogoś kto o nas myślał i kogoś, kto o nas nie myśli wcale. Czy to nie cud?
Ten zrytualizowany świat Świąt, który przez gesty i działania stara się nadać symbolikę niewyobrażalnemu piętnu, które uczynilo z nas ludzi – co z tego, że jest wyobrażeniowe, jeśli prowadzi do cudu choćby raz w roku.
Za rok powtórzy się znów jako przymus powtarzania, piętna po piętnie – pamięć ostatecznie zapomniana, pierwotnie wyparta, uniwersalny sinthome ludzi.
K.Pawlak
5 Comments, Comment or Ping
I dlatego warto czytać Szekspira.
Grudzień 25th, 2008
Na jednym z wykładów warszawskich powiedział Pan, że analityk powinien być życzliwy ludziom.
Myślę, że zasada ta powinna obowiązywać niezależnie od tego czy ma on do czynienia z ?pacjentem?, czy tylko z ?pacjentem potencjalnym?.
No właśnie, mamy czas Świąt, czas narodzin Boga, nagiego i bezbronnego, jakby mówił: ?Kochaj mnie takim, jakim jestem?.
Kochajmy więc! :-)
Grudzień 25th, 2008
Czy w cudzie analizy na początku jest słowo (warto tez być w kosciele w Boże Narodzenie, na mszy), czy zestaw słów (takich jak np. kod aktywujący miłość do matki w filmie AI)? No i co ciałem, które mówi lub krzyczy?
Grudzień 26th, 2008
W drugi dzień świąt warto tez mysleć o mszy w miejscowym tj. katolickim kościele :-)
Gdzie jest (czym jest), w grze znaczących, ciało? Czy jest tylko symptomem konstrukcji słownych? Miejscem, na ktore (ona, on, ono, oni) sie patrzy, popatruje?
No i co z grą znaczących? Jaka to gra? W domino?
Grudzień 26th, 2008
To nie od autorow książek zależy. Tak uważam.
To albo się ma, albo nie.
Bo jeszcze potrzebna jest umiejętność przełożenia tego co się przeczytało, do siebie, do refleksji nad sobą, do tego jakim się jest.
A jak widać z obserwacji, okazuje się to nie lada sztuką.
Można jeszcze nad tym pracować, ale do tego potrzebna jest pokora.
Grudzień 30th, 2008
Reply to “cud wyobrażeniowości, czyli o pożytkach ze świąt”