o wiarygodności tego, co mówione i pisane


Zdumiało mnie, że tak szybko zareagowano na pierwszy wpis i zaraz wyrażono życzenie, bym przedstawił się bliżej charakteryzując swój profil agenta tego, co pisane przeze mnie. To oczywiste! narzuca się odpowiedź – że też tego sam nie dostrzegłem!

Czyżby?

Przychodzi mi na myśl od razu postać  pewnego profesora, dzisiaj profesora, bo kiedy ja go znałem daleko było do tego statusu. Swoją drogą byłoby ważne napisać tutaj kiedyś na temat „szczęścia”, głównego przedmiotu zainteresowania wzmiankowanego naukowca. Ale nie teraz o tym. Coś tak 2 lata temu „rozszczebiotana” (czy znane są inne?) redaktorko-prezenterka znanej stacji telewizyjnej zadała temu naukowcowi pytanie: „dlaczego Polacy lubią uczyć się tańczyć salsę?” No i proszę sobie wyobrazić, że zapytany udzielił na to pytanie wyczerpującej odpowiedzi.

Gdy przez chwilę się zastanowić, to każdy „czysty” rozum winien odpowiedzieć „nie wiem”. Czemu zatem nie odpowiadział w ten sposób? Odpowiedź jest prosta, jak wszystkie odpowiedzi psychoanalityczne – bo udzielał odpowiedzi profesor! Czy widziano kiedyś w kontekscie publicznym profesora, który zapytany o coś, co niczym innym jest niż prośbą o jego opinię w danej sprawie, odpowiada „nie wiem”?

A czyż nie znane są, zgoła wszystkim, cudaczne stwory, prawdziwe inkuby wiedzy psychologicznej, psychologowie zapraszani do studiów telewizyjnych? Ci co to poradzą co zrobić z upartym dzieckiem, jak rozwiązać konflikt w małżeństwie, ile pieniążków dawać dorastajacym pociechom, jak widzieć siebie w lustrze gdy widzi się siebie grubym, kiedy zacząć widzieć, że za dużo pije się piwa i multum innych najzwyczajniejszych spraw, rzeczy i kwestii, które rzekomo mogą doprowadzić wyblakłe, bezwymiarowe rodziny, mamy i tatusiów, na skraj przepaści, ruiny życia psychicznego.

Odpowiedzi tych stworów są takie same jak odpowiedzi zwyczajnych, mądrych życiem ludzi. Cóż, ale takich nikt o to nie pyta. No i sączy się ten banał codziennych, płaskich wypowiedzi, które jako że płyną z ust tylu zatytułowanych jak nie psychologiem, to profesorem,  zdają się sugerować inną wartość niż te same wypowiedzi najzwyczajniejszych ze zwyczajnych.

Mieć wiedzę i wiedzieć to rózne sprawy. Za każdym przekazem kryje się nadawca, im bardziej ukryty tym bardziej przekaz może istnieć suwerennie. Czy bardziej intensywnie coś przekazuję, gdy jestem nadawcą podpisujacym się Krzysztof Pawlak, czy tez podpisujacym się admin? A czy nie widać, że przekazami najbardziej „żłobiącymi” duszę ludzką są te w ogóle nie podpisane? Biblia i Dezyderata, Rigwedy i inskrypcje nagrobne starożytnych Rzymian, to nieustannie orze nas. O co im chodzi? Czego chcą od nas czytelników? Que vuoi odzywa się w nas. A nadawcy milczą martwi w tym przekazie. Tyle wiedzą, a wiedzy nie mają.

Ci którzy znają mnie, wiedzą wystarczająco dużo. Ci co nie znają rozpoznają mnie w podpisie Krzysztof Pawlak, resztę daję im okazję odczytać.


2 Comments, Comment or Ping

  1. Przemysław Szubartowicz

    Ale czyż nie jest tak, że wobec tego „cudownego” dyskursu poppsychologicznego – bo na takie miano on zasługuje – psychoanaliza musi zająć miejsce czegoś skandalicznie niepasującego? Czegoś „spoza”, czegoś „z marginesu”, co zawsze przez ten poppsychologiczny makrokosmos będzie traktowane z buta, jak pacjenci z „Lotu nad kukułczym gniazdem” przez system psychiatryczny USA lat 60.? Że wprzęgnięcie tego w codzienność mediów, polityki etc. zawsze skończy się porażką (porażką?) w stylu: idź do diabła, my i tak cię nigdy nie usłyszymy, bo bredzisz? Śmiem twierdzić, że „na zewnątrz” zawsze tak będzie. Wewnątrz „profesora” przez chwilę będzie pulsowało jakieś pytanie, które on – pro-fe-sor – przykryje szybciutko swoim narcystycznym szkiełkiem i okiem. Innymi słowy – czy psychoanaliza w dyskursie codziennym, społecznym, politycznym będzie kiedyś w Polsce możliwa do pomyślenia, jak jest do pomyślenia, do zadziałania w Europie? Ci, co martwią się małym innym, odpowiedzą: ale co to jest ta psychoanaliza, przecież związki nie wychodzą, bo, bo, bo, bo – po stokroć bo! I nie wychodzi wszystko inne, bo, bo, bo… BO przecież wielu z nas ciągnie do tego, by poza gabinetem kwestionować. Po co? Dla siebie? Dla psychoanalizy? Dla innego? Dla pragnienia? Dla? Stojąc dziś (jeszcze stojąc, w przechyle, radykalnym przechyle, przechyle nie do poMYŚLENIA) przed najważniejszą decyzją swojego życia, krążą mi po głowie i takie pytania – wywołane twoim wpisem. I jeszcze tym, że zaczytując się w Żiżku, widzę, jak bardzo jest on na marginesie, jak bardzo się go nie słucha, słysząc np. że miłośc to nie jest „i love you”, ale że jest czymś zgoła bolesnym. Ale dla nas i tak najważniejsze jest „słucham, ale nie chcę usłyszeć”. Konkludując – to dobrze, że psychoanaliza nie chce zbawiać świata. Świat nie zechce być (nigdy nie chciał i nie będzie chciał być) zbawiony przez psychoanalizę. Bo psychoanaliza nie jest od zbawiania. Tylko dlaczego wszyscy wokół zgrzytają zębami, jak okiem (moim) sięgnąć? Wiemy, dlaczego. I to też jest wspaniałe.

    Listopad 18th, 2008

  2. Anna

    Można też zadać pytanie: Dlaczego zaprasza się do studia tego typu stwory a nie „zwyczajnych mądrych życiem ludzi”?

    Grudzień 1st, 2008

Reply to “o wiarygodności tego, co mówione i pisane”