Mieć Ja i być Ja


Dotarły ostatnio do mnie opinie o wielkich kłopotach z rozumieniem tego, o czym pisałem w ostatnich wpisach. Pisałem o popędzie śmierci, nie o śmierci, o popędzie śmierci. O konieczności wpisanej w życie – nikt z nas nie chce umrzeć, ale musi umrzeć. To już samo w sobie stanowi trudność. Pisałem już o tym całkiem niedawno, gdy wskazywałem na kłopot ewolucjonistów z koniecznością konieczności trwania życia. Taka jest natura? Ale czego? Życia, mówi się. Zatem życia, któremu ciągle coś grozi, a grozi ze strony, znowu, natury. Czym więc różni się natura życia od natury nie żyjącej?

Wszyscy ludzie składają się z nie swoich genów. Nikt z ludzi nie ma żadnego własnego genu, oryginalnie swego. A jednak wszyscy ludzie upierają się, że są jedyni w swoim rodzaju; że każdy z nas różni się od całej reszty z nas, od każdego z pozostałych. Czym przeto jest Ja, które nie chce i nie życzy sobie być podobnym do kogokolwiek innego? To Ja jest tylko jedno i w tym sensie równe jest całemu światu. Co prawda mogę zaraz w komentarzach przeczytać, że jest to wynik narcyzmu, ale wtedy takie wyjaśnienie przybiera postać: powodem Ja jest spolk. Czyli jako powód podaje się coś, czego natury nie rozumie się, a nawet nie potrzeba rozumieć. Tak właśnie postępuje T.Lis, wystawiający prezesowi PiS diagnozę psychologiczną, ma się rozumieć obiektywną i silną w porównaniu do „pisologii” uprawianej przez pisologów (Newsweek nr.11 2016). Durno i bzdurno nazywa narcystą prezesa jeden z pierwszych polskich Narcyzów! Ale czy musi on zadawać sobie pytanie, skąd bierze się narcyzm w człowieku, a nie ma go nawet u naczelnych?

Poruszone kwestie mają zasygnalizować, że między naturą żyjącą, a nieożywioną, istnieje minimalna różnica wystarczająca, by istniała niezgodność, brak homologii między tymi dwojgiem. Między człowiekiem a człowiekiem istnieje podobna minimalna różnica, podobny brak homologii, nawet wśród jednojajowych bliźniąt. Już widzę niektórych zafrasowanych komentatorów, próbujących uznawać istnienie minimalnej różnicy jako skutek linii papilarnych, a nie odwrotnie (tzn. sądu, że linie papilarne są znakiem istniejącej różnicy). Będą dalej argumentować, że płatki śniegu są jedyne w swoim rodzaju. Owszem, różnią się miedzy sobą, ale się nie odróżniają (choć są odróżniane). Inaczej mówiąc, nie mają ani grama narcyzmu.

W taki oto sposób, od tej strony, wkraczamy w domenę podmiotu ludzkiego (tylko w takiej mierze ludzkiego, w jakiej prymatolodzy przypisują podmiotowość naczelnym, traktując ją jako zlepek cech, agregację różnych elementów temperamentalnych; naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego mieliby nie używać terminu osobowość w stosunku do zwierząt). Takie ujęcie prowadzi do wniosku, że podmiotu nie można mylić z osobowością. Podmiot nie ma cech psychologicznych i jako taki nie może być przedmiotem psychologii. Nie będąc tejże przedmiotem, nie może też być przedmiotem nauki. Gdyby przyjąć, że psychoanaliza jest nauką (a nie jest), to byłaby to nauka o człowieku (istnieją nauki o człowieku, ale nie o jednym, tylko jako kategorii, np. człowiek korporacji, studenci, robotnicy, profesorowie itd.).

Minimalna różnica jest znakiem podmiotu zawsze zapisywanym w postaci pionowej kreski przecinającej dużą literę S. To symbol przekreślenia oddzielający podmiot od każdego innego podmiotu, od natury, od grupy (w tym od mas). Ta jedna kreska określa jedynkową postać (trait unaire) dla podmiotu, samość jego bycia; coś jak rys symbolizujący bycie, bycie kiedyś, a nie bycie teraz; bycie trwające, gdy bytu już nie ma (skalp symbolizujący podmiot przez odniesienie do czerepu skalpu pozbawionego; proste nacięcie na drzewie symbolizujące pierwszy pocałunek, pierwsze lub kolejne pierwsze sięgnięcie po seks, pierwszy stosunek seksualny – wszystko czynione po to, by dokonać inskrypcji bycia podmiotu: byłem, całowałem, dotykałem, miałem….).

Podmiot przekreślony jest przez dwie rzeczywistości. Po pierwsze język, albowiem jest on tworem języka. Tworem niezamierzonym, pomyłkowym, błędnym, aczkolwiek tworem. Ona: „seks, no wie pan, to jest taka fizyczna miłość między nami; analityk: między NAMI?!” Ona: nie chciałam tego powiedzieć. Analityk: powiedzieć, zgoda, niech tak będzie, skoro tak pani sądzi.

Czy podmiot jest tam, gdzie zwyczajne „nami” zostaje wypierane przez „nie chciałam tego powiedzieć”? Otóż nie! On tam ma być, bo tam go nie ma. Pamiętacie pasjonata nauki Marxa? Upierał się on, na sposób Kanta, że nie wszedłbym na most, gdybym nie wiedział, że zbudował go ktoś zaufany, czyli ekspert. Nie miał racji, chociaż nie udało mi się go o tym przekonać. Jego wniosek trzymał się na założeniu, że wiedza poprzedza istnienie każdego mostu. Tak nie jest. Przekonują o tym dzieci. Dostają zabawkę i pytają: a co jest w środku? Czy muszą mieć wiedzę, by to sprawdzić? Muszą mieć młoteczek (ten z rodzaju „srebrny młoteczek Maxwella”), którym rozbiją skorupę zabawki. To „brak” jest motorem budowania mostów; pierwszy budowniczy chciał się znaleźć po drugiej stronie rzeki („a co tam jest?”) i nie musiał znać inżynierii, by przystąpić ani do kombinowania, ani budowania. Wiedza o budowaniu mostów jest wtórna w stosunku do pragnienia znalezienia się po drugiej stronie czegoś. Wszystkie mosty, prywatne i publiczne, są efektem „chcenia”, w przestrzeni publicznej nazywanego zamówieniem. Ktoś, kto chciałby znaleźć się po drugiej stronie, ale z lęku, zahamowania czy symptomu, nie zdecydował się na ten czyn, jest więźniem swej nerwicy. A ten, kto w taki czy inny sposób tam się znajdzie, przekracza nerwicę. Istnienie drugiej strony wzywa „biedny podmiot” do tego, by się na niej znalazł. „Biedny” dlatego, że zahamowany, zalękniony, cierpiący. Druga strona nie obiecuje szczęścia, ino następną drugą stronę. Odpowiadając więc komentatorowi na godne Piłata pytanie: czymże jest szczęście?, rzekniemy – „szczęście składa się z nieszczęść, których uniknęliśmy”.

Zapamiętajmy, podmiot nie poprzedza języka, to język poprzedza podmiot. Odnosząc to do nieświadomości stwierdzimy, że to nie nieświadomość poprzedza język, ale język poprzedza nieświadomość. Czyli to język jest warunkiem istnienia nieświadomości, a nie na odwrót. I kontynuując, podmiot jest tworem języka i nie charakteryzuje go żadna substancjalność.

c.d.n.

KP

P.S. Wykorzystany przeze mnie przykład kliniczny pochodzi z paryskiego wystąpienia E.Marciniak, byłej członkini Sinthomu, zamieszczonego na nowej stronie sinthome.pl. Umieszczony jest w cudzysłowie. Dalszy ciąg jest moją inwencją mającą na celu zilustrowanie omawianego zagadnienia.

Wkrótce na nowej stronie sinthome.pl pojawią się zeskanowane dokumenty związane z moim pass w Paryżu.


No Comments, Comment or Ping

Reply to “Mieć Ja i być Ja”